blog rowerowy

avatar Jorg
Skwierzyna

Informacje

Sezon 2024 button stats bikestats.pl Sezon 2023 button stats bikestats.pl Sezon 2022 button stats bikestats.pl Sezon 2021 button stats bikestats.pl Sezon 2020 button stats bikestats.pl Sezon 2019 button stats bikestats.pl Sezon 2018 button stats bikestats.pl Sezon 2017 button stats bikestats.pl Sezon 2016 button stats bikestats.pl Sezon 2015 button stats bikestats.pl Sezon 2014 button stats bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(7)

Moje rowery

Kross 69772 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Jorg.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

ponad 100 km

Dystans całkowity:24819.76 km (w terenie 4248.00 km; 17.12%)
Czas w ruchu:1294:39
Średnia prędkość:16.84 km/h
Maksymalna prędkość:43.20 km/h
Liczba aktywności:196
Średnio na aktywność:126.63 km i 7h 31m
Więcej statystyk

Chociule pana Józka

Sobota, 9 kwietnia 2016 | dodano: 09.04.2016Kategoria ponad 100 km, pow. świebodziński

   Chociule wypatrzyłem dwa tygodnie temu podczas wycieczki do Świebodzina. Przypomniał mi się kabaretowy pan Józek - znany hodowca kurczaków z Chociul i własnie dlatego ta miejscowość zwróciła moją uwagę. Zatem dziś była wyprawa do Chociul – miejscowości leżącej przy trasie z Świebodzina do Krosna Odrzańskiego i okolicznych ciekawych miejscowości. W wycieczce towarzyszył mi Janusz N.
  Do Świebodzina jedziemy przez Lubrzę, trasą przetartą dwa tygodnie temu.
  Korzystając z okazji zatrzymaliśmy się na chwilę przy prywatnym panzerwerku PzW 694 w Lubrzy. Stosowna tablica informuje że znajduje się on na terenie prywatnym. Utrzymane w żartobliwym tonie ostrzeżenie zabrania wstępu jeśli nieproszonemu gościowi jest miłe życie. Dopuszcza jednak taką możliwość za zgodą właściciela obiektu i podaje numer telefonu. Do roku 2000 teren był własnością gminy i stanowił nieformalne wysypisko śmieci. Władze gminy dawno zapomniały o istniejącym pod tonami gruzu i śmieci panzerwerku. Jeszcze wcześniej, w latach sześćdziesiątych saperzy z Wędrzyna metodą minerską oddzielili od bunkra ważącą 70 ton kopułę pancerną. Po roku 2000 teren stał się własnością prywatną. Właściciel zajął się oczyszczeniem terenu i na tyle ile to było możliwe renowacją obiektu. Odtworzył stalowe drzwi prowadzące do wnętrza. Miejsce wywiezionej do huty kopuły pancernej zajęła imitacja wykonana z styropianu i szpachli. Z tego co wiem wewnątrz bunkra właściciel urządził małą izbę pamięci ponadto uzupełnił go częściowo w oryginalne wyposażenie. Obiekt jest podobno całkowicie funkcjonalny i wyposażony w własne ujęcie wody i odprowadzenie ścieków. Trzeba będzie kiedyś podjechać i zobaczyć co mieści wnętrze.


Prywatny panzerwerk w Lubrzy

W Świebodzinie kierujemy się w kierunku Krosna.Tuż przed wiaduktem przy ulicy Łużyckiej przykuwa uwagę piękny zabytkowy budynek z charakterystycznymi wieżami. Jest to zbudowana w 1902 r. Villa Sallet.


Villa Sallet przy ul. Łużyckiej

   Do Chociul prowadzi doskonała ścieżka dla rowerów i pieszych. Mijamy na niej sporą ilość cyklistów, biegaczy i uprawiających nordic walking. W wiosce można obejrzeć pałac i dwa kościoły, niestety wszystko z zewnątrz. Pałac stanowi własność prywatną, obecnie w remoncie, z bramą ujada kundlowaty brytan niezbyt zadowolony z tego że naruszam mu spokój podjeżdżając do ogrodzenia. Widok na ciekawą bryłę budynku psują posadzone przed frontem tuje. Całość założenia parkowo- pałacowego ogrodzona oryginalnym murem z basztami. Do 2011 r. w pałacu funkcjonował dom dziecka. Natomiast kościoły to użytkowany obecnie przez katolików pochodzący z 1908 r. dawny zbór ewangelicki, i stojący niemal po przeciwnej stronie ulicy będący w ruinie budynek XVI wiecznego kościoła katolickiego. Niedawno ruina została zabezpieczona przez nałożenie na mury nowego dachu, dostępu broni dosyć szczelne ogrodzenie.








Chociule

   Następny przystanek – Radoszyn. W panoramie wsi również widać dwie wieże kościelne. Stan zachowania kościołów zdecydowanie się różni. Tym razem mniej szczęścia miał zbudowany w początku XIX wieku zbór ewangelicki, prosty budynek z wieżą zwieńczoną kopulastym hełmem z latarnią . Straszący oczodołami okien zbór znajduje się na niewielkim wzniesieniu tuż przy drodze. Teren zabezpieczony ogrodzeniem i tablicami informującymi że budynek grozi zawaleniem a wchodzący robi to na własną odpowiedzialność. Nisko umieszczone duże okna ułatwiają jednak spojrzenie do wnetrza budowli. Na sąsiedniej posesji na tym samym wzniesieniu stoi gotycki kościół ufundowany pod koniec XV w. przez trzebnickie cysterki. Ma charakterystyczną kwadratową wieżę wspartą na potężnych przyporach i rozczłonkowane szczyty ozdobione blendami.










Radoszyn

   Szukając w domu materiałów na temat widzianych obiektów natrafiłem na historię sprzed kilku lat którą pamiętam ale nie kojarzyłem z miejscem. Otóż w 2010 r. na terenie dawnej żwirowni w Radoszynie odkryto trzy masowe mogiły z których przedstawiciele Stowarzyszenia "Pomost" z Poznania ekshumowali szczątki 53 osób które zginęły w ostatnich dniach stycznia 1945, wśród nich była jedna obywatelka Norwegii. Według świadectwa p. Michalskiego (który osiedlił się tu wraz z rodziną jeszcze przed wojną) w wiosce miało miejsce starcie zabłąkanego oddziału pancernego Wehrmachtu z żołnierzami Armii Czerwonej. Wobec przewagi przeciwnika Niemcy wkrótce się poddali. Rosjanie w zemście za poległych kolegów ustawili wszystkich jeńców naprzeciw ewangelickiego zboru i rozstrzelali. Los jeńców podzielili mieszkańcy domów w pobliżu których toczyła się walka, oraz mający polskie korzenie proboszcz miejscowej parafii.
   W czasie masakry zginęła również 21-letnia obywatelka Norwegii - Sylveig House - narzeczona pochodzącego z Radoszyna żołnierza o nazwisku Hartman.
   W Radoszynie kończymy oddalanie się od domu, wykonujemy zwrot w prawo w kierunku Ołoboku. W Ołoboku zatrzymujemy się tylko przy śluzie na kanale Ołobok. Kanał przed budową umocnień MRU był 30-kilometrową rzeką wypływającą z pobliskiego jeziora Niesłysz i uchodzącą do Odry w okolicy Nietkowic. W czasie budowy umocnień zamieniono ją w kanał forteczny na którym powstało dziewięć jazów i sześć mostów przesuwnych z towarzyszącymi im schronami bojowymi. Rzeczka w każdej chwili mogła stać się trudną do przebycia przeszkodą wodną. Dzisiaj jest wykorzystywana jako szczególny szlak kajakowy.






Śluza w Ołoboku

W dalszej drodze mijamy Niesulice, Mekkę żeglarzy nad jeziorem Niesłysz i kilkukilometrowym brukiem docieramy do Przełazów. W Przełazach zajeżdżamy pod zamkniętą bramę neorenesansowego pałacu i ciekawy w formie kościół. Obydwie budowle mają XIX-wieczną metrykę.




Przełazy

   Kontynuujemy jazdę w kierunku Mostków. Jeszcze przed Mostkami na zalesionym stoku zbaczamy do tajemniczej wieży, przez miejscowych niesłusznie nazywaną wieżą Bismarcka. Jest to raczej resztka jakiegoś założenia widokowego. Od tego miejsca późne popołudnie wymusza na nas aby zacząć się sprężać z powrotem do Skwierzyny. W samych Mostkach mijamy neorenesansowy pałac mieszczący szkołę, kościół i obelisk upamiętniający polskich arian przybyłych do Mostków w 1658 r po ich wygnaniu z Polski.










Mostki

   Kolejne mijane miejscowości to Bucze, Żelechów, Sieniawa. Z Sieniawy do Żarzynia ryzykujemy jazdę brukiem. Bruk zupełnie przyzwoity, zwłaszcza kiedy jedzie się środkiem drogi. Wokół bardzo malownicze widoki, polecam trasę tym którzy przedkładają piękno otaczającego krajobrazu nad komfort jazdy. W Żarzyniu jesteśmy dziś po raz drugi, bowiem przejeżdżaliśmy przez wioskę już rano. Żeby nie powielać porannej trasy w Pieskach skręcamy do Międzyrzecza i stąd do domu został tylko żabi skok. Jako wisienka do tortu posłużył panzerwerk leżący w lesie tuż za Pieskami nieopodal drogi do Międzyrzecza.


XVII-wieczny kościół w Żelechowie


Kościół w Sieniawie.






Panzerwerk - wisienka

Poznałem kawał nowego terenu i nieznanych dotychczas dróg. Będą do dalszego wykorzystania przy kolejnych pobytach w tamtych okolicach.



Rower: Dane wycieczki: 131.12 km (19.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Słońsk, Park Narodowy Ujscie Warty

Sobota, 2 kwietnia 2016 | dodano: 03.04.2016Kategoria ponad 100 km, kierunek Kostrzyn

   Zgodnie z planem zrobiłem wycieczkę do Słońska. Dziś towarzyszył mi Janusz N. Pierwszy etap aż do Lemierzyc wykonaliśmy jednym skokiem.
  Lemierzyce również można byłoby ominąć, skusił mnie jednak spory kamień leżący w lesie nieopodal wioski. Spory głaz narzutowy jest przechodni, pomimo słabo czytelnej inskrypcji "Myśmy tu nie przyszli, myśmy wrócili" wykutej w 1945 r. Wcześniej był poświęcony pamięci księcia Maurycego von Nassau, baliwa brandenburskich joannitów, stąd miejscowi mówią o nim czasem Moritzstein. W czasach kultu pamięci kanclerza Bismarcka został przemianowany na Bismarckstein. Kamień udało się odszukać dzięki wskazówkom wypisanym czerwonymi wołowymi literami na przydrożnym drzewie.


Głaz z Lemierzyc

    Przy wjeździe do Słońska od strony Skwierzyny jest usytuowane muzeum martyrologii więźniów obozu koncentracyjnego i więzienia w Słońsku.  W latach 33-34 istniał tu obóz koncentracyjny w którym przetrzymywano przeciwników nazizmu. Na bazie istniejącego od XIX w. ciężkiego więzienia utworzono w Słońsku jeden z pierwszych obozów koncentracyjnych w którym osadzono ofiary akcji "Nacht und Nebel". Więźniowie oznaczeni literami "NN" byli traktowani gorzej od innych współwięźniów i ostatecznie mieli być poddani eksterminacji. Jednym z więźniów Sonnenburga (Słońska) był m. in. dziennikarz Carl von Ossietzky, laureat pokojowej nagrody Nobla z 1935 r.
    W latach II wojny światowej większość więźniów Sonnenburga  stanowili Belgowie i Francuzi, w 1944 r. przetrzymywani byli tutaj również powstańcy warszawscy. Słońsk jest szczególnym miejscem dla obywateli Luksemburga. Spośród 819 więźniów rozstrzelanych nocą z 30 na 31 stycznia 1945 przez specjalne komando SS z Frankfurtu nad Odrą było 97 Luksemburczyków.  
    Od dziś do końca tygodnia muzeum jest nieczynne.


Pomnik ofiar obozu w Słońsku

    Przed udaniem się do Parku Narodowego zajeżdżamy jeszcze na cmentarz na którym spoczywają ofiary niemieckiego mordu. Cmentarzyk jest umiejscowiony po lewej stronie drogi przy wyjeździe do Kostrzynia. Na teren cmentarza do niedawna prowadziło wejście przez mosiężną Bramę Luksemburczyków wykonaną w 1995 r, za pieniądze zebrane przez luksemburskie społeczeństwo i rodziny zabitych więźniów. Niestety zbieracze surowców wtórnych po raz pierwszy wywieźli ją na złom w roku 2000 r., wtedy udało się ją odzyskać i brama wróciła na swoje miejsce. Kolejna tym razem udana próba kradzieży miała miejsce pięć lat później, od tego czasu o bramie przypominają jedynie ślady po odpiłowanych zawiasach. Brama została odtworzona ale postanowiono że pozostanie w muzeum, podobnie jak ufundowana przez Luksemburczyków mosiężna tablica z ścian muzeum.


Wejście na cmentarz, puste miejsce po skradzionej bramie

     Na nekropolii znajdują się również dwa pomniki; jeden ustawiony centralnie w głębi cmentarza poświęcony pamięci wszystkich pochowanych tu więźniów Sonnenburga i drugi nieco z boku w pobliżu bramy poświęcony Luksemburczykom.




Pomniki na cmentarzu pomordowanych więźniów.

      W drodze do Przyborowa mijamy bocianie gniazdo z lokatorem, a naprzeciwko cmentarz komunalny. Na starej części cmentarza z ocalałych nagrobków utworzono lapidarium. W centralnym miejscu stoi stella z miejsca pochówku Otto Rubova – zasłużonego burmistrza Sonnenburga z lat 1892-1924. Miasteczko zawdzięczało mu fabrykę jedwabiu, połączenie kolejowe z Kostrzynem, bruki, oświetlenie elektryczne, park i liczne skwery. Dziś Słońsk jest jedynie dużą wsią, prawa miejskie stracił po 1945 r.
    Na miejsce w pobliżu kaplicy cmentarnej po wielu perypetiach powrócił odsłonięty w 1925 r. pomnik poświęcony poległym i zaginionym w I wojnie światowej mieszkańcom Sonnenburga




Na cmentarzu komunalnym

     Ścieżka przyrodnicza w Przyborowie poprowadzona brzegiem Postomii jest utwardzona betonowymi płytami. Od parkingu dostępna jedynie dla pieszych i cyklistów. Wokół 8 tys. ha. łąk, rozlewisk i starorzeczy, raj dla ptactwa wodnego.Trudno powiedzieć którędy właściwie płynie Postomia. Podobno poziom wody na tym terenie waha się do 4 m. jest tam również wyjątkowo wietrznie.






W Parku Narodowym

    W drodze powrotnej zaglądamy do kościoła zamkowego i pod zamek baliwów brandenburskich joannitów. Trzeba tu wspomnieć że do roku 1945 Słońsk był stolicą brandenburskiego baliwatu joannitów, świeckiego stowarzyszenia członków szlacheckich rodów pruskich, pasowanych uroczyście na rycerzy w dniu św. Jana.




Kościół Joannitów. Szczególnie piękne dekorowane jest sklepienie kościoła.

     Zamek przetrwał II wojnę światową, po wojnie urządzono w nim magazyn zbożowy, a w 1975 r spłonął. Ruiny chyba już nikt nie będzie ratował i ostatecznie zostanie po nim kupa gruzów.


Ruiny zamku baliwów brandenburskich

      Dla zabytkowej pompowni wody z roku 1910 wybieramy drogę prowadzącą wałami nad Wartą. Wielkie melioracje z końca XVIII w. udostępniły do skolonizowania ponad 30 tys. ha. nadwarciańskich bagien jednak wały przeciwpowodziowe nie rozwiązały problemu nadmiaru wody. W czasie kiedy poziom Warty był wysoki wody gruntowe i opadowe pozostawały na polach i w gospodarstwach osadników. Dopiero wynalezienie maszyny parowej po ponad stu latach od rozpoczęcia melioracji pozwoliło na rozwiązanie problemu. Słońska przepompownia parowa pozwalała w razie potrzeby przerzucić z zawala nawet milion metrów sześciennych na dobę. Maszyna parowa pracowała jeszcze do lat sześćdziesiątych, kiedy ostatecznie zastąpiły ją silniki elektryczne. Budynek jest ciekawy architektonicznie. Obok jest zlokalizowane gospodarstwo agroturystyczne.


Przepompownia w Słońsku

    Dalsza droga przez wiele kilometrów prowadzi koroną wałów przeciwpowodziowych. W drodze mijamy wioski dochodzące do wałów: Kłopotowo z promem (chyba chwilowo nieczynny), Oksza, Boguszyniec, Studzionka, Kołczyn i kolejne kilometry pustkowi, aż do Płonicy. W Płonicy zaczynają się tereny poznane podczas wcześniejszych wyjazdów.  Wracamy stamtąd do Skwierzyny na przełaj przez Bolemin, Glinik i drogą techniczną przy S3.


Wolno stojące palenisko z piecem na działce w Okszy




Rower: Dane wycieczki: 123.60 km (48.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Świebodzin

Sobota, 26 marca 2016 | dodano: 26.03.2016Kategoria ponad 100 km, pow. świebodziński

   Kierunek dzisiejszego wyjazdu został ustalony tydzień temu. Wracając z Januszem z Zbąszynka widzieliśmy na horyzoncie trzy kręcące się elektrownie wiatrowe. Kierunek ogólny do wiatraków to gdzieś na Świebodzin. A z czego znany jest w całej Polsce Świebodzin? .. oczywiście z monumentalnej figury Chrystusa. Żaden z nas nie był nigdy u jej podnóża więc zapada decyzja,... przy najbliższej okazji jedziemy do Świebodzina. A wiatraki jak się dziś okazało kręcą po drugiej stronie S3 w pobliżu Glińska, za Jordanowem.
    Pierwszą przerwę urządzamy przed klasztorem w Gościkowie-Paradyżu. Imponujący zespół budynków klasztornych robi wrażenie. Dziś w dawnym opactwie cystersów mieści się Wyższe Seminarium Duchowne. Siedzący na furcie kleryk informuje że wejście na teren jest możliwe tylko z przewodnikiem. Pozostało nam jedynie przejechać się wzdłuż muru ogrodzenia. Liczyłem że gdzieś od drugiej strony będzie lepiej widoczna fasada klasztornego kościoła. Niestety po około 100 m droga kończy się przy kładce nad Paklicą. Może przy przeciwległym murze jest jakaś ścieżka, ale sprawdzę to już przy innej okazji. Elewacje klasztoru zachwycają barokowymi białymi dekoracjami na tle łososiowych tynków. Trzy narożniki budynku klasztornego zdobią dobudowane w XVIII w. wieże w formie nakrytych dzwonowatymi hełmami baszt.




Klasztor w Gościkowie-Paradyżu.

      Drugi człon nazwy - Paradyż odnosi się tylko do klasztoru i wywodzi się od polskiej wersji nazwy nadanej temu miejscu przez cystersów - Paradius Matris Dei (Raj Matki Boskiej). Cystersi przebywali w tutejszym opactwie od 1230 r. aż do kasaty zakonu w 1834 r.  Fakt że od 1538 r. na mocy decyzji króla Zygmunta Starego aż do końca istnienia klasztoru opatem w Paradyżu mógł być tylko Polak spowodował że był on silnym ośrodkiem polskości i wydatnie przyczynił się do zachowania mowy, obyczaju i religii przez mieszkających tu Polaków. Po kasacie zakonu władze pruskie urządziły w zabudowaniach klasztornych seminarium nauczycielskie. Dla samego klasztoru było to szczęśliwe zrządzenie losu. Obiekt do końca II wojny światowej był w rękach władz szkolnych.
   Kiedy w 1836 r. władze pruskie poszukiwały lokalizacji dla tego seminarium pod uwagę był brany również Bledzew. Paradyż miał wtedy więcej szczęścia, wykorzystywane zabudowania zachowały się w niezłym stanie, natomiast po bledzewskim klasztorze cystersów pozostała tylko pamięć.
    Z Paradyżem związana jest również postać patrona gorzowskiej PWSZ Jakuba z Paradyża, wybitnego XV- wiecznego teologa, filozofa, kaznodzieję i nauczyciela akademickiego który właśnie tu rozpoczynał swoją karierę zakonną.
    W bezpośrednim sąsiedztwie Gościkowa, oddzielona od niego tylko przepływającą Paklicą leży kolejna wioska – Jordanowo. Uwagę zwracają dwa stojące obok siebie kościoły: późnogotycki użytkowany do dziś kościół katolicki i leżący w pobliżu pochodzący z XIX w. zamknięty na głucho zbór ewangelicki. Zbór od zakończenia II wojny światowej powoli niszczeje, ktoś jednak jest właścicielem kościoła i nie dopuszcza do jego kompletnej dewastacji, na drzwiach widać nową kłódkę, coś było robione przy dachu i rynnach. Może w końcu po 70 latach zabytkowy budynek znajdzie sensowne wykorzystanie. Przy kościele katolickim zachowało się kilka starych pochodzących z przełomu XIX i XX w. nagrobków pokazujących pokręconą historię miejscowej ludności, gdzie obok niemieckiego nazwiska po mężu widać polsko brzmiące nazwisko panieńskie.


Biblioteka publiczna w Jordanowie.


Nieczynny zbór ewangelicki w Jordanowie.


Kościół katolicki w Jordanowie.

    Świebodzin wart jest odrębnego wyjazdu. Dziś ograniczyliśmy się tylko do przejazdu przez miasto, z krótką przerwą na rynku. Oprócz kamieniczek i pochodzącego z XIV w. ratusza na rynku uwagę zwraca ławeczka-pomnik Czesława Niemena związanego rodzinnie z Świebodzinem. Tu również do tej pory mieszkają krewni artysty. Przy ławeczce Niemena doczepił się do nas jakiś nachalny amator "dykty" któremu zabrakło 50 groszy do "bułki".


Świebodziński ratusz - obecnie siedziba muzeum.


Kamieniczki przy rynku.


Ławeczka Niemena.


Zachowany fragment murów miejskich

   Ostatni punkt programu w Świebodzinie – rekordowa figura przedstawiająca Chrystusa. Figura stoi na sztucznie usypanym 12 metrowym kopcu. Teren w tym miejscu jest w naturalny sposób wyniesiony, co w połączeniu z kopcem i 33- metrową figurą sprawia że jest ona widoczna już z sporej odległości. Inicjatorem budowy był proboszcz i kustosz pobliskiego sanktuarium nieżyjący już ksiądz Sylwester Zawadzki. W wnętrzu kopca u podnóża figury spoczywa serce Zawadzkiego. Pamiętam że z tym pochówkiem związane były jakieś prawnicze przepychanki po śmierci proboszcza gdzie przewijał się temat zbezczeszczenia ludzkich zwłok. Jak widać sprawa znalazła swój szczęśliwy finał.


   Kilka danych dotyczących figury można odnaleźć na tablicy przy parkingu. O wysokości i kopcu już wspominałem. Tors figury składa się z ośmiu segmentów wykonanych z betonu na zbrojeniu z prętów i siatki, dwa górne segmenty wykonano z pianki poliuretanowej pokrytej warstwą żywicy. Całość waży około 260 ton. Montaż figury zakończono w listopadzie 2010 r.
    Powrót do domu drogą przez Lubrzę, Boryszyn i Pieski. Droga mi nie znana, przynajmniej na odcinku z Świebodzina do Lubrzy. Lubrza i Boryszyn leżą już w okolicach które znam z wcześniejszych wyjazdów. Krótką przerwę robimy pod pojazdem pancernym na cokole w Lubrzy.
   Lubrza na początku XIV wieku jako siedziba zarządcy jednego z dystryktów księstwa głogowskiego konkurowała z pobliskim Świebodzinem. Przechodząc całkowicie na własność klasztoru cysterskiego w Paradyżu, straciła swoje znaczenie polityczno-administracyjne, na rzecz rozwijającego się prężniej świeckiego Świebodzina. 
  Kolejne kilka minut spędzamy przy jazie obok przystani kajakowej. Jaz na rzeczce Rakownik jest jedną z budowli wzniesionych w ramach MRU. Jego otwarcie pozwalało w razie potrzeby zalać wodami jeziora Goszcza leżący poniżej teren.Powstałe rozlewisko rozciągałoby się się aż do jeziora Paklicko czyniąc ten obszar niedostępnym dla nacierającego przeciwnika. W rejonie Lubrzy nastąpiło ostateczne przełamanie przez wojska radzieckie fortyfikacji MRU. Sięgające 40% zniszczenia były przyczyną degradacji miasteczka do roli wsi.  


Kameralny kościółek w Ługowie pod Świebodzinem.


Pojazd pancerny z cokołu w Lubrzy. Podobno jest to lekki czołg pływający PT-76


Śluza na rzece Rakownik


Ruiny bunkra w Staropolu.

     Ostatni przystanek robimy obok ruin bunkra w centru Staropola, stamtąd już bez zatrzymywania dojeżdżamy do Skwierzyny.
     Droga ta okazała się zupełnie przyzwoita i bardziej urozmaicona od oklepanej dawnej drogi do Zielonej Góry tzw. "trójki".



Rower: Dane wycieczki: 100.59 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Rogoziniec, Depot

Sobota, 19 marca 2016 | dodano: 20.03.2016Kategoria ponad 100 km, gm. Miedzyrzecz, Zbąszynek

    Na dzisiejszy wyjazd w okolice Zbąszynka namówiłem Janusza N. Właściwie to nie napracowałem się zbytnio nad tym namawianiem, poinformowałem tylko dokąd się wybieram w sobotę i zapytałem czy dołączy.
    Jeszcze za mojego pierwszego wyjazdu do Zbąszynka zaintrygowała mnie nazwa miejscowości "Depot" umieszczona na drogowskazie w Dąbrówce Wielkopolskiej, natomiast ze względu na swoją militarną przeszłość interesowały mnie również budynki Technikum Leśnego w Rogozińcu. Skoro tylko kilka kilometrów dalej leży Zbąszynek na początek jedziemy do Zbąszynka, a interesujące mnie miejsca obejrzę w drodze powrotnej.


Wiejska ulica w Lutolu Suchym. Charakterystyczne usytuowanie domów szczytami do drogi

   Zbąszynek ma zaledwie dziewięćdziesięcioletnią historię. Powstał w latach 1923-39 na polach wsi Kosieczyn. Ponieważ pobliski węzeł kolejowy Zbąszyń znalazł się na wskutek traktatu wersalskiego po polskiej strony granicy powstała konieczność zbudowania nowego węzła który ponownie połączyłby przerwane linie kolejowe po stronie niemieckiej. Pierwotnie miał on powstać obok Dąbrówki Wielkopolskiej, wystąpiły jednak jakieś trudności z wykupem niezbędnych gruntów stąd przesunięcie do Kosieczyna.








Widoki z Zbąszynka.

   Po krótkim pobycie w Zbąszynku zaczynamy odwrót do Dąbrówki Wielkopolskiej, wsi znanej w okresie międzywojennym z swojej walki o polskość. Do 1939 r. istniały tu szkoła polska, i polskie stowarzyszenia . Po wybuchu wojny hitlerowcy brutalnie rozprawili się z działaczami polskimi. Ich pamięci poświęcona jest tablica umieszczona na ścianie kościoła. Lista liczy 12 nazwisk.




Dąbrówka Wielkopolska - kościół i dzwonnica.

   Obok kościoła zachował się neorenesansowy pałac wzniesiony w połowie XIX w. dla barona Schwarzenau według projektu znanego niemieckiego architekta Fryderyka Augusta Stülera. Jako rezydencja przestał on funkcjonować jeszcze w okresie międzywojennym po likwidacji majątku. Widać że ostatnio jest trochę zaniedbany.




Pałac barona Schwarzenau widok od frontu i parku.

     W naszej dalszej drodze docieramy do drogowskazu kierującego do Depotu i Bolenia. Nas interesuje tylko Depot. Współczesny Depot okazuje się być niewielką osadą i jakąś bazą magazynową w pobliskim lesie. Jednak znacznie ciekawsze są wszechobecne ślady zamierzchłej przeszłości, są to nasypy po bocznicach kolejowych i dziesiątki fundamentów. Podobno przed pierwszą wojną światową istniał tu olbrzymi skład amunicji dla potrzeb armii kajzerowskiej. Skład został zlikwidowany w ramach rozbrajania Niemiec po I wojnie światowej.  
    Fundamenty rozciągają się aż do Rogozińca, ale to odkrywamy dopiero po dłuższym błąkaniu się aż w okolice Bolenia i wykonaniu zwrotu do tyłu. Błąkanie się to efekt zasięgnięcia języka na temat drogi do Rogozińca u przedstawicielki miejscowej ludności. Po zastanowieniu się myślę że odpowiedź była w zasadzie prawidłowa, natomiast źle zostało sformułowane i postawione pytanie. Dopiero kiedy przy budynkach Technikum Leśnego w Rogozińcu wyciągnąłem mapę okazało się że od miejsca w którym indagowaliśmy kobiecinę wystarczyło wrócić 50 m i skręcić w drogę która wyprowadziłaby nas pod bramę szkoły.


Takie budowle ciągną się na przestrzeni kilku kilometrów. Są ich dziesiątki.

    Osławione koszary zbudowane przez Francuzów w ramach reparacji wojennych po przegranej wojnie 1870 r. okazują się być dwiema lub trzema budynkami. Zaniedbanym parterowym budynkiem komendy składu i jednym lub dwoma koszarowcami (moje wątpliwości budzi jeden z budynków który mógł być dobudowany już w czasie funkcjonowania szkoły). Na teren szkoły weszliśmy boczną furtką i dopiero opuszczając teren szkoły widzimy tablicę zakazującą wstępu osobom postronnym. Nikt nas jednak wcześniej nie wypędzał, a poza kilkoma samochodami świadczącymi że jednak ktoś jest w obiektach nie zauważyliśmy tam żywego ducha.
  Reasumując , Francuzi wybudowali w 1871 r. dla Prusaków w lesie pomiędzy Dąbrówką i Rogozińcem składy amunicji, a na skraju lasu pod Rogozińcem niewielkie koszary dla załogi obsługującej i ochraniającej ten skład. 






Jak widać na załączonym obrazku - Technikum Leśne
    Powracamy do Rogozińca i obieramy kierunek na Międzyrzecz. Kolejna miejscowość to Chociszewo. W Chociszewie znajduje się najstarszy na ziemi międzyrzeckiej dzwon pochodzący z 1500 r. Kościół okazuje się być otwarty. Wchodzimy zobaczyć wnętrze, zrobić kilka zdjęć. Dzwon prawdopodobnie znajduje się na dzwonnicy w wieży. Po wyjściu z kościoła należałoby już jednak nieco przyspieszyć nasz powrót w rodzinne pielesze.


Wnętrze kościoła w Chociszewie

      Wracając do Międzyrzecza wykonaliśmy zwiadowczy przejazd przez Brójce. Do Brójec prowadzi czerwony szlak. Szlak poprowadzony z Chociszewa drogą gruntową jest początkowo dosyć słabo oznakowany, dopiero po kilometrze upewniamy się że jednak jesteśmy na właściwej drodze.
   Brójce wyglądają na sympatyczną miejscowość, trzeba będzie je kiedyś odwiedzić, tym bardziej że zaledwie trzy kilometry dalej rozciągają się tereny które już znam z poprzednich wyjazdów.
   Z Starego Dworu jedziemy już bez zatrzymywania, mijamy Szumiącą i w Kaławie wypadamy na starą drogę z Zielonej Góry do Międzyrzecza i dalej do Skwierzyny i Gorzowa. 
   Zaliczyłem kolejny wyjazd na współczesne pogranicze wielkopolsko-lubuskie, historycznie podobnie jak Skwierzyna jest to jednak Wielkopolska.



Rower: Dane wycieczki: 120.48 km (15.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Trzciel

Sobota, 5 marca 2016 | dodano: 06.03.2016Kategoria ponad 100 km, gm. Pszczew, okolice Trzciela

    Trochę dziś zaspałem i wszystkie plany na sobotni poranek uległy przesunięciu. Efekt wyjazdu jest jednak nie najgorszy; ponad 100 km na liczniku i odwiedziłem rowerem ostatnią stolicę gminy położoną na przeciwległym krańcu naszego powiatu. W Trzcielu wprawdzie już kiedyś byłem, ale bez wysiłku, samochodem i tylko przejazdem.
   Jeszcze w środku tygodnia rozmawiałem z Januszkiem N. o sobotnich planach, stwierdził że w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie całodniowej wycieczce. Dziś rano spotkałem go w sklepie i klamka zapadła. Wyjazd będzie do Pszczewa, a potem Trzciel i powrót do domu. Daje to ok 100 km i powinno na sobotę wystarczyć.
   Istniejąca sieć dróg powoduje że z Skwierzyny do Pszczewa nie da się dojechać bezpośrednio, trzeba stosować jakieś hybrydowe połączenia dróg gruntowych z szosami lub korzystać z połączeń przez Wierzbno albo Międzyrzecz.
    Nasza dzisiejsza hybryda to droga do Międzyrzecza, ale za Głębokim wykonujemy zwrot w las do osady Kwiecie i dalej aż do Żółwina. W Żółwinie jesteśmy już na szosie prowadzącej do Stołunia i dalej poprzez Szarcz do Pszczewa. Luksusy nie trwały jednak długo. W Kuligowie zainteresował nas zbaczający w las czarny szlak rowerowy. Stosowna tablica informuje że prowadzi do odległego o ok 8 km. Pszczewa. Droga niemal doskonała, nie rozjeżdżona, ale chyba wrażliwa na suszę która w lecie zamieni ją w nieprzejezdne piaski. Po kilku kilometrach mijamy kilka domów w lesie. Mapa wyjaśnia że domy znajdują się na skraju pól, a osada nazywa się Marianowo.  Mieszkańcy Marianowa na codzień korzystają z innej wygodniejszej drogi łączącej osadę z Kuligowem.
   My kontynuujemy jazdę obranym szlakiem. Ku naszemu zdziwieniu w środku lasu wyjeżdżamy na świeżutko zbudowaną, prosto z pod igły leśną autostradę. Przy okazji wyjaśniło się dokąd prowadzi droga której budowę zauważyłem jesienią jadąc z Policka do Pszczewa. Przez kilka kilometrów jazda była komfortowa, brakowało jedynie oznakowania szlaku zlikwidowanego chyba wraz z drzewami wyciętymi podczas budowy. Oznakowanie szlaku pojawiło się wraz z końcem wygód, kiedy nowiutka droga ponownie przeszła w zwykłą "starą" leśną drogą.


        Pewne kłopoty z oznakowaniem były również po przekroczeniu linii kolejowej z Międzyrzecza do Międzychodu. Wszystkie drogi za przejazdem wyglądają na jednakowo uczęszczane, brakuje tylko znaków szlaku. Wybieramy na czuja drogę po prawej stronie torów i wybór okazał się trafny. Upewnia nas w tym spojrzenie za plecy, wtedy widać oznakowanie przeznaczone dla podróżujących w przeciwnym kierunku. Droga wyprowadza nas z lasu obok figury św. Huberta na przedpolach Pszczewa. Pojawia się nawet asfalt. Do Pszczewa wjeżdżamy obok mogiły żołnierzy napoleońskich zmasakrowanych w 1813 r. przez kozaków atamana Płatowa.


Św. Hubert


Kapliczka przy czarnym szlaku, swoją formą odbiega od większości kapliczek w okolicy

   Pszczew opisywałem już wielokrotnie. Żeby się nie powtarzać, dla ewentualnych zainteresowanych trochę informacji o miejscach do zobaczenia w Pszczewie i okolicy w wpisach z moich poprzednich wypraw:
http://jorg.bikestats.pl/1390492,Pszczew-i-Gora-Trebacza-w-Zielomyslu.html
http://jorg.bikestats.pl/1409104,Pszczew-i-Silna.html






   Nadszedł czas na kolejny punkt, Trzciel. Indywidualnie miałbym inny pomysł na dalszą drogę, dziś chciałem jednak pokazać Jaśkowi miejsce gdzie 01.09.1939 poległ pogranicznik, plutonowy Antoni Paluch. Pochodzący z pobliskiego Trzciela plutonowy Paluch jest jedną z pierwszych ofiar II wojny światowej. Feralnej nocy pełnił służbę na miejscowym przejściu przy drodze do Silnej. Widząc zbliżający się oddział Wermachtu oddał strzał ostrzegawczy. W odpowiedzi został ostrzelany. Zginął od postrzału w głowę. Jako byłego żołnierza armii kajzerowskiej Niemcy pozwolili pochować go na cmentarzu w Silnej, dopiero po wojnie jego prochy zostały przeniesione do rodzinnego Trzciela. Los pozostałych pograniczników z tego przejścia pozostaje nieznany.  Dziś przy drodze jest w tym miejscu tematyczny parking leśny.


     Z Silnej dalsza droga miała przebiegać wzdłuż niebieskiego szlaku i przez Jabłonkę do prawobrzeżnej części Trzciela. Zmylił nas drogowskaz w Silnej. Koniec końców pokazały się zielone znaki. Kładąc zmianę barwy na objawy daltonizmu jedziemy, a drogowskazy co jakiś czas upewniają że kierunek jest dobry. Podejrzeń że nie jest tak dobrze nabrałem dopiero kiedy droga wyprowadziła nas na most na Obrze. Przecież Obra miała być dopiero w Trzcielu. Mapa wszystko wyjaśnia, to nie wada wzroku, trochę nas zniosło a szlak zielony to nie niebieski. Nasza droga jednak również doprowadzi Trzciela.


   Sam Trzciel słynie z wikliniarstwa. Miasto jako jedność w obecnych granicach funkcjonuje od XIX w. Wcześniej na obydwu brzegach Obry istniały dwa oddzielne miasteczka. W latach dwudziestych granica wersalska podzieliła je ponownie. Tym razem zostało podzielone wzdłuż linii kolejowej pozostawiając zachodnią część z śródmieściem w Niemczech, natomiast sama linia kolejowa z wschodnią częścią miasta przypadła Polsce. Linia graniczna została wytyczona tak kuriozalnie że czasem domy i przylegające do nich zagrody leżały po obydwu stronach granicy. Jaskrawym przykładem był dom i warsztat mistrza wikliniarskiego Alberta Konopki chętnie wykorzystywany przez niemiecką propagandę do jej wyśmiewania. Próbką takiej propagandy jest ta wygrzebana w sieci pocztówka z zbiorów p. Brożka , dziennikarza Gazety Lubuskiej.


Propagandowa niemiecka pocztówka pokazująca absurdy popełnione przy wytyczaniu granicy wersalskiej

   Z Trzcielem związana jest również historia sprowadzenia do Europy sadzonek odmiany wikliny- wierzby amerykańskiej. W 1885 r. sprowadził ją z Ameryki Północnej pochodzący z Trzciela mistrz wikliniarski Ernst Hoedt. Ponieważ władze amerykańskie nie pozwalały wywozić sadzonek legalnie Hoedt uciekł się do podstępu wyplatając kosze z świeżych pędów wikliny. Przywiezione kosze posłużyły do uzyskania z nich sadzonek i założenia w okolicy Trzciela pierwszej plantacji. Odmiana przyjęła się w naszym klimacie znakomicie i rozprzestrzeniła w Polsce i Europie. Obecnie odmiana ta zajmuje 70% powierzchni wszystkich upraw wikliny.




   Tymczasem zrobiło się już głębokie popołudnie, czas wracać do domu. Do Międzyrzecza prowadzi 24 km świetnej szosy przez Siercz i Bobowicko. Taki powrót byłoby jednak zbyt łatwy, my swoją drogę udziwniamy skręcając w Sierczu  w wyboistą drogę do Bukowca. W Bukowcu kolejne udziwnienie, zbaczamy jeszcze do Wyszanowa. Dopiero Wyszanowo nie pozwala na dalsze dziwactwa. Pozostaje do wyboru droga naprzód do Międzyrzecza, lub powrót do Bukowca i również do Międzyrzecza. Zapada zmrok, zatem decyzja - kierunek naprzód, na Międzyrzecz.
    Dalsza droga to już tylko szybka jazda do domu, a jedyne postoje to te na światłach w Międzyrzeczu.




Rower: Dane wycieczki: 104.30 km (26.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Do Ośna Lubuskiego

Sobota, 27 lutego 2016 | dodano: 28.02.2016Kategoria ponad 100 km, pow. sulęciński, pow. słubicki

   W sobotę można sobie pozwolić na turystykę dalekosiężną, Na długie dystanse często dołącza do mnie Januszek N. Dziś nie mogło być inaczej. Decyzja o wyjeździe zapadła jeszcze wczoraj tylko kierunek lekko nam opadł na południe. Wczoraj jeszcze miało być Dębno, a dziś wyszło jak zwykle, czyli Ośno.
     Ośno również było u mnie na liście projektów których się dotychczas nie udało zrealizować. Dziś z tej listy spadła kolejna pozycja. Przejazd do Ośna przez Krzeszyce wykonaliśmy jednym skokiem bez zatrzymywania, chodziło o czas który przy dosyć późnym starcie  pozostawał nam do zmroku .
     Pierwszy punkt który nas interesuje to zbudowany w 1937 monumentalny pomnik Dietricha Eckarta. Jest to wzniesiona z kamieni wieża z czterema ostrołukowymi arkadami w dolnej części. Służy jako punkt widokowy. Przed wojną przy pomniku znajdowała się strzelnica. Zachowały się wykop i obwałowania które służyły jako kulochwyty. Ławeczki ustawione za kulochwytami sądząc po pozostawionych śladach służą koneserom siermiężnych alkoholi jako wygodne miejsce konsumpcji. Wieża bywa przez miejscowych niesłusznie nazywana wieżą Bismarcka. Prawdziwa wieża Bismarcka stała zupełnie w innym miejscu, przy drodze do Sulęcina.


Wieża Eckerta


Widok z wieży na Jezioro Reczynek

    Sam Eckert jest postacią która po 1945 r. przestała się cieszyć u nas jakimkolwiek szacunkiem. Był to niemiecki pisarz i dziennikarz jeden z głównych ideologów i przywódców NSDAP u jej zarania, uczestnik puczu monachijskiego. Zmarł w 1923 r.
Wieża zachowała się w zadziwiająco dobrym stanie, pewne zastrzeżenia można mieć tylko do barierek przy schodach i ich braku nad schodami na platformie widokowej.
      Wracamy do miasta. Po prawej stronie ulicy zwraca uwagę stojąca wewnątrz kamiennego ogrodzenia kaplica. Po wejściu za ogrodzenie okazuje się że jest to zbudowana ok. 1450 r. na tzw Frankurckim Przedmieściu kaplica św. Gertrudy, jedyny zachowany budynek średniowiecznego szpitala. Kaplica została zbudowana na przyszpitalnym cmentarzu. Ta część cmentarza była chyba użytkowana jeszcze w okresie międzywojennym zachowało się bowiem kilka nagrobków i pozostałości trzech grobowców.


Kaplica św. Gertrudy

     Pozostało samo miasto oddalone o rzut kamieniem. W miejscu w którym wkraczamy w obręb murów ongiś stała Brama Frankfurcka. Same mury ciągną się na długości ponad 1 km. i zbudowane są z kamienia polnego. Były naprawiane w miarę pojawiających sie uszkodzeń cegłą i wznosiły sie na wysokość 6 m. W ciągu murów rozmieszczono prostąkątne baszty. Odwiedziliśmy dwie; Smołową i Chyżańską. W XVI wieku dobudowano dodatkowo trzy baszty cylindryczne. Jedną z nich była widoczna poniżej Baszta Krzaków. Baszta ta w XVIII stuleciu służyła za więzienie.


Baszta Smołowa - zajechałem od środka murów i wtedy okazało się że pobliska posesja wykorzystuje jej wnętrze na magazyn drewna opałowego 




Baszta Chyżańska - przód i tył


Baszta Krzaków

   Czasu starczyło jeszcze na zajechanie pod piękny neorenesansowy ratusz z połowy XIX w. i ogromny średniowieczny gotycki kościół. Kościół był zamknięty, a szkoda gdyż podobno zachował się w wnętrzu świątyni monumentalny renesansowy ołtarz z XVII w.


Ratusz


Kościół


Budynek poczty.

    Pewnie znalazłoby się jeszcze parę perełek do obejrzenia, czas jednak jest nieubłagany. Startujemy w drogę powrotną. Wracamy przez Sulęcin. Po drodze tuż za Ośnem trafiamy na kamień-pomnik upamiętniający lądowanie w tym miejscu w grudniu 1944 5-osobowej grupy dywersyjno- wywiadowczej LWP, napis informuje że trzech z nich poległo.


Pomnik upamiętniający lądowanie grupy dywersyjno-wywiadowczej LWP


Kościółek w Dragominie z przełomu XVII/XVIII w.


Kościół a Sulęcinie


Fontanna na sulęcińskim rynku 

  W Sulęcinie króciutka przerwa na rynku i już bez żadnego zatrzymywania pędzimy do Skwierzyny. Mimo pośpiechu ostatnie 10 km już w kompletnych ciemnościach.



Rower: Dane wycieczki: 114.35 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

Spalony most, Chomętowo, Dobiegniew

Sobota, 20 lutego 2016 | dodano: 21.02.2016Kategoria ponad 100 km, pow. strzelecko-drezdenecki

   W ubiegłym roku na jednym z wpisów mojej znajomej z bloga zainteresował mnie "spalony most". Teoretycznie ustaliłem o jaki obiekt chodzi, lecz tak się składało że nigdy dotychczas nie mogłem się tam wybrać. Aż do dzisiaj.
      Zatem do szczegółów. W piątek kolega z pracy niejaki Januszek N. zapytał czy nie wybieram się na jakąś wycieczkę rowerową. Pytanie padło na żyzną glebę, wykluł się pomysł – a może by do spalonego mostu. Jazda z Januszkiem to dwa w jednym; niby się jedzie w towarzystwie, ale naprawdę samotnie. Facet ma nadmiar energii i czasem widuję tylko jego plecy i to tylko na długich prostych odcinkach. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to że ja za kilka tygodni przekroczę 60 lat życia, a on jest znacznie młodszy. Szczerze mówiąc tak się przyzwyczaiłem do samotnych wypraw że nawet mi to odpowiada.
     Żeby dotrzeć do rzeczonego mostka najpierw trzeba się dostać do Strzelc Krajeńskich. To 50 km jazdy wielokrotnie zjeżdżonymi drogami po obrzeżach Puszczy Noteckiej. Rzadziej bywam za Notecią, ale też doskonale znajoma droga. Dopiero za Strzelcami, a właściwie za Licheniem wjeżdżamy w całkowicie nieznany mi teren.


Brama Młyńska w Strzelcach Krajeńskich

     Licheń wprawdzie minęliśmy bez zatrzymywania się, ale wspomnę przy okazji o jednym z jego właścicieli. W roku 1763 właścicielem wsi został Franz Balthasar von Breckenhoff. Był on utalentowanym kierownikiem wielkich przedsięwzięć przeprowadzonych w czasie panowania Fryderyka Wielkiego, takich jak budowa Kanału Bydgoskiego i prac melioracyjnych w dolinie Noteci i dolnej Warty. U schyłku życia oskarżony o malwersacje zostaje odwołany z stanowisk. Próby oczyszczenia się z zarzutów nic nie dały, król pozostał nieugięty. Zmarł w pobliskim Gardzku. Wspominałem o nim na blogu w ubiegłym roku przy okazji przejazdu przez Gardzko. Został pochowany w nieistniejącym już kościele w Licheniu. Obecny kościół jest o kilkanaście lat młodszy.
     Licheń był dziś istotny z powodu żółtego szlaku rowerowego na który wjeżdżamy przy końcu wsi. Mijamy pola wjeżdżając do lasu. Początkowa piękna aleja obsadzona starymi platanami przechodzi w leśną drogę poprowadzoną wąwozami wśród morenowych wzgórz. Docieramy do zachodniego brzegu jeziora Słowa. Według legendy powstało ono na wskutek kopania przez diabła materiału do budowy grobli w Chomętowie. Mijamy jeszcze małe owalne jezioro Jeziorko i w końcu docieramy do południowego przyczółka mostu. Nie obyło się bez małego błędu nawigacyjnego polegającego na zgubieniu żółtego szlaku. Kosztowało nas to kilka dodatkowych kilometrów.
     Wspominam o moście ponieważ od dwóch lat most jest. Poprzedni most łączący gminy Dobiegniew i Strzelce został zbudowany jeszcze w okresie międzywojennym. Drewniany most spłonął w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, podobno skutek nieostrożności wędkarzy którzy zaprószyli ogień. Do niedawna w tym miejscu sterczały z dna pale pozostałe po spalonej przeprawie. Most jest zbudowany na przesmyku pomiędzy jeziorem Osiek a jego zachodnią częścią Ogardzką Odnogą. Na północnym brzegu zbudowano punkt widokowy.


Początek drogi nie wygląda zachęcająco, dalej jest lepiej


Odbudowany most. Teraz Most Pojednania








Most, punkt widokowy i widoki z platformy

    W pobliskim Chomętowie zajeżdżamy pod dworek na półwyspie. W dworskiej zabudowie ukryty jest fragment gotyckiego zamku krzyżackiego z XV wieku. Jest to dawna wieża obronna zaadoptowana na spichlerz. Budynki dworskie chylą się ku upadkowi, jedynie sam dworek wygląda nieco lepiej. Teren oczywiście jest prywatny i "zakaz wstępu". Nie naruszamy prywatności, zresztą problemem robi się brak czasu. Może jeszcze kiedyś tu zawitam letnią porą, drogę już rozpoznałem, to może pojawi się okazja przyjrzeć temu bliżej  Natomiast sam półwysep z dworkiem według legendy miał być początkiem grobli budowanej przez diabła z materiału o którym wspominałem wcześniej.


Dworek na półwyspie. Strzałkami zaznaczyłem fragment pamiętający Krzyżaków


Neogotycki kościół w Chomętowie

     Natomiast sama legenda mówi o tym że podobno dawno temu jeden z miejscowych chłopów miał pola na przeciwległym brzegu i bardzo dokuczało mu objeżdżanie jeziora. Zawarł on umowę z diabłem że jeżeli ten zbuduje groblę na drugi brzeg odda mu swoją duszę. Diabeł zabrał się do roboty, a chłop oprzytomniał gdy zorientował się że diabeł nie zamierza długo czekać na swoją zapłatę. Zanim robota została skończona zapiał donośnie udając koguta i diabelska moc prysła. Czart nie pojawił się tutaj więcej.
      Zrobiło się już naprawdę późno i dalsza droga odbyła się już bez przystanków. Mijamy Dobiegniew kierując się do Drezdenka. W Kleśnie wjeżdżamy na znane nam już drogi. W Drezdenku zaczął padać drobny deszczyk, który towarzyszył nam przez ponad 20 km aż do Lipek. Do domu dotarłem po dwudziestej.
     Pierwsza setka w tym roku zaliczona.



Rower: Dane wycieczki: 139.09 km (10.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

W sercu Puszczy Gorzowskiej

Sobota, 21 listopada 2015 | dodano: 21.11.2015Kategoria ponad 100 km, Puszcza Gorzowska

   O tym że dziś będę w Gorzowie wiedziałem od kilku dni. Pozostawało tylko pytanie czy pojadę rowerem, czy jakimś innym środkiem lokomocji. Na szczęście pogoda pozwoliła na rower, zatem zrobiłem poranne zakupy i w drogę. Droga do Gorzowa w wersji przez Santok. W Gorzowie wpadam na kilka minut do szpitala na Dekerta i jestem wolny na całą resztę dnia. Jadę w dalszą drogę, dziś zobaczę Łośno. Dlaczego zainteresowało mnie Łośno o tym niżej.
      Kiedyś podczas pobytu w Marzęcinie http://jorg.bikestats.pl/1313538,Marzecin-wioska-k... dotarłem do pomnika Hermana Schulza. Przypadkiem tak się składa że dziś jest niemal 92 rocznica wydarzeń które były przyczyną zbudowania tego postumentu. Otóż 18 listopada 1923 r trzech panów, mieszkańców Łośna wybrało się na kłusowanie. Zostali przyłapani na gorącym uczynku przez leśniczego Schulza.  Przy próbie zatrzymania kłusowników został przez nich pobity i porzucony. Jakimś cudem zdołał dotrzeć do swojej leśniczówki, wyszeptać "kłusownicy" i skonał. Leśniczówka Schulza istnieje do dzisiaj, nazywa się Gośniewiec i znajduje się mniej więcej naprzeciwko ośrodka "Azyl" w Mironicach. Po kilku dniach kłusownicy wpadli w sidła i dostali się w ręce gorzowskiego wymiaru sprawiedliwości. Zapadł surowy wyrok; dwóch skazano na karę śmierci, jednego na kilka lat więzienia. Trzeba dodać że w ręce kata trafił tylko jeden z skazanych, drugi sam go wyręczył popełniając w celi samobójstwo. Natomiast koledzy zamordowanego leśnika postawili mu pomnik o którym wspomniałem na początku.
     Dziś chciałem odwiedzić wioskę dawnych kłusowników, a potem według mojej wizji miałem przedostać się do Santoczna i Zdroiska. Następnie z Różanek drogami terenowymi dotrzeć do Janczewa i przez Santok wrócić do domu. 
W Kłodawie na moje pytanie o drogę do Łośna dwóch obywateli niezależnie od siebie udzieliło mi niespójnych , a nawet trochę się wykluczających informacji. Dopiero mapa, a później drogowskaz ostatecznie rozwiały moje wątpliwości. Co do Santoczna to wszelkie wcześniejsze pomysły upadły już przed Łośnem na widok drogowskazu kierującego na bruk ciągnący się w las aż po horyzont. W Łośnie przed kościołem wdałem się w pogawędkę z sympatyczną starszą panią. Dowiedziałem się od niej że do Zdroiska można również dotrzeć asfaltem, ale to daleko - trzeba jechać do Lip, potem jeszcze kilka kilometrów przez las, aż do drogi z Dankowa, następnie oddalając się od Dankowa mam zostawić po prawej stronie Rybakowo i Santoczno aż dotrę do celu. Natomiast na tamtejsze bruki wybiorę się kiedyś przy dłuższym dniu, widziałem że jest ich tam więcej, np. do Mszańca.


Kościółek w Łośnie - początek XX w. Na pierwszym planie fragmenty "Kriegerdenkmal" - pomnika poległych w I wojnie światowej mieszkańców Łośna.

     Drogę z Dankowa już znam, byłem tam latem. Miałem ochotę skręcić do Rybakowa, (w Santocznie już byłem) ale ostatecznie dałem spokój. Z braku czasu dałem również spokój z niepewnymi eksperymentami na odcinku z Różanek do Janczewa. Z Zdroiska do Płomykowa przejechałem szlakiem przez rezerwat. Chwilowo nie polecam ewentualnym naśladowcom. Przy wjeździe w Zdroisku i wyjeździe pod Górkami Noteckimi ciężkie do pokonania błoto. 
    Do Skwierzyny wjeżdżam na resztkach dziennego światła. Rano wyjeżdżając z miasta miałem nadzieję że wieczorem uda się (trochę nielegalnie) przejechać nową przeprawą przez Wartę. Nie udało się, drogowcy jeszcze kładli asfalt.


W dole meandrująca Santoczna.


Na platformie widokowej nowe elementy - dwie ławeczki.


Rower: Dane wycieczki: 109.47 km (10.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Nowa Ameryka ....południowa :) i Stary Fryc

Sobota, 31 października 2015 | dodano: 31.10.2015Kategoria ponad 100 km, pow. sulęciński, Nowa Ameryka

     Ponieważ najbliższe groby moich bliskich leżą w przestrzeni rozciągającej się pomiędzy Krakowem i Tarnowem, zatem w linii prostej ponad 500 km od Skwierzyny, poczułem się dziś zwolniony od tej gorączkowej atmosfery jaka panowała wokół cmentarzy. Korzystam z pięknej pogody i urywam się z domu na kilka godzin.
     Żeby jednak zachować klimat Święta Zmarłych rano zaopatrzyłem się w znicze które postawiłem na leśnym cmentarzyku przy drodze 24. Kiedyś istniała tam osada Wilhelmsthall, do dziś został cmentarzyk i fundamenty kilku domostw. Nie wiem czy miejsce to ma jakąś polską nazwę.
     Dziś zrobiłem drugą wycieczkę śladami Starego Fryca, tym razem po południowej stronie Warty
     Do XVIII w. w dolinie dolnej Warty na odcinku pomiędzy Gorzowem i Kostrzynem rozciągały się rozlewiska i bagna, a rzeka nie miała głównego koryta płynąc dziesiątkami kanałów i strumyków. Bagnisty teren porastał podmokły las, a jedynie na pagórkach wystających z bagien leżało kilka starych wsi założonych jeszcze w średniowieczu.
    Decyzję skolonizowania tych dotychczas niewykorzystywanych gospodarczo terenów podjął król Fryderyk II Wielki. To na jego zlecenie pułkownik von Petri wykonał projekt olbrzymich prac, a szeroko zakrojone roboty ruszyły w 1767 r. Osuszono rozlewiska, nurt rzeki wyprostowano i skierowano do jednego koryta, wybudowano dziesiątki kilometrów wałów i kanałów. Prace trwały 18 lat i pochłonęły ogromną kwotę miliona pruskich talarów. Należałoby jeszcze wspomnieć o osobie Franza Balthasara Schoenberga von Breckenhoffa, który bezpośrednio odpowiadał za logistykę, organizację i rozliczanie funduszy. Jego zaangażowanie nie zostało jednak odpowiednio docenione, ponieważ pod koniec życia popadł w niełaskę oskarżony o nadużycia i malwersacje. Dziś trudno powiedzieć czy te oskarżenia były prawdziwe.  Breckenhoff próbował się oczyścić od zarzutów, trzeba jednak powiedzieć że z mizernym skutkiem. Wkrótce po tym zmarł, a po śmierci skonfiskowano jego majątek. Breckenhoff poprzez rodzinę żony jest związany z okolicami Strzelec Krajeńskich. Wspominałem o nim kiedyś na blogu w swoim wpisie  http://jorg.bikestats.pl/1347557,Dankow.html w części dotyczącej Gardzka.
     Na tereny wydarte bagnom zaczęto kierować osadników. Na wyraźne polecenie króla koloniści powinni pochodzić spoza Prus. Osiedliło się tu wtedy również trochę ubogiego polskiego chłopstwa, co poświadczają dane archiwalne z lat 1763-74. Nie osuszono jedynie bagien rozciągających się od Słońska do Kostrzyna, jest to teren dzisiejszego Parku Narodowego "Ujście Warty".
     Do 1778 roku założono tu 122 kolonie w których zamieszkało 1846 rodzin. Wtedy pojawiły się takie nazwy jak Pennsylvanien, Hampshire, Saratoga, Florida, New York, Yorktown. Legenda mówi ze kiedy do Fryderyka II przyszła delegacja chłopów prosząca o możliwość wyjazdu do Ameryki odparł "Ja wam Nową Amerykę i wolność dam nad Wartą". Według innej legendy nazwy te były wówczas odzwierciedleniem nastrojów w fryderycjańskich Prusach, gdzie z sympatią śledzono walkę północno-amerykańskich kolonii o wolność.
   Od Studzionki do Kłopotowa podróżuję wałem powodziowym.
  Studzionka została zasiedlona pół wieku wcześniej niż rozpoczęła się wielka melioracja stąd pierwsi osadnicy początkowo musieli stawić czoła o wiele większym wyzwaniom niż ich przeszli sąsiedzi. Dziś nie zjeżdżałem z wału do kościółka. Ciekawostką jest umieszczony tam na wolno stojącej dzwonnicy dzwon z 1793 r. ufundowany przez księcia Ferdynanda, mistrza zakonu joannitów i brata Fryderyka Wielkiego.
  W Okszy zatrzymuję się przed kościołem. Odniosłem wrażenie że od mojego ostatniego pobytu przeszedł on jakiś remont. Kolejny przystanek przed drogowskazem i przy przeprawie w Kłopotowie. Korcił mnie pomysł kontynuowania jazdy wałem w kierunku Słońska, ale ostatecznie pojechałem do Głuchowa. A tam kolejne dylematy i możliwości; może do Lemierzyc, a może jednak do Słońska. Z rozterek wybawił mnie rzut oka na zegarek i świadomość że za  ok. dwie godziny muszę być w Skwierzynie.
  Przez Zaszczytowo, Przemysław  pędzę do Krzeszyc. Gdzieś po drodze kuszą jeszcze Malta i Krzemów, czas jednak jest nieubłagany. Za Krzeszycami już bez żadnych pokus gonię do domu. Rzutem na taśmę zameldowałem się na 10 min. przed czasem. 
   Dzisiejszy wyjazd pozwolił mi uporządkować sobie w głowie tamtejszą topografię. Przy następnym będzie łatwiej. 
    Do wycieczki dołożyłem dwukrotny poranny wyjazd do sklepów (8 km).


Na Kostrzyn.


Oksza.


Kierunek Nowa Ameryka.


Prom przez Wartę w Kłopotowie.


Tytuł mówi sam za siebie.








Klimaty w południowej części Nowej Ameryki.



Rower: Dane wycieczki: 109.83 km (4.50 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Uroczysko Lubniewsko

Sobota, 12 września 2015 | dodano: 12.09.2015Kategoria ponad 100 km, pow. sulęciński

   Chyba nie jest mi sądzony w tym roku wyjazd do Barlinka. Cały tydzień wydawało mi się że dzisiejsza sobota będzie na to odpowiednim dniem. Wczoraj okazało się że ok 15 muszę być w domu, do Barlinka nie wyrobię i trzeba będzie sobie wynaleźć jakąś alternatywę. Wypadło na Uroczysko Lubniewsko, a w samym uroczysku chciałem przejechać wzdłuż Wąwozów Żubrowskich i doliny Czerwonego Potoku. Nie zaglądałem w tamten rejon od ponad roku. Planowałem dotrzeć do Wałdowic, a potem do Rogów i wzdłuż nasypu byłej linii kolejowej do Jarnatowa, z tamtąd do Sobieraja i wąwozy byłyby na wyciagnięcie ręki. Wyszło trochę inaczej za sprawą wczorajszego deszczu.
  

Chyba ostatnia okazja do zobaczenia podstawy zapory drogowej w miejscu gdzie została zbudowana 80 lat temu. Tzn. obok skrzyżowania rozjazdu na drodze z Skwierzyny do Gorzowa i Kostrzyna. Wygląda na to że jest przygotowana do podniesienia i wywiezienia.

   W Wałdowicach za skrzyżowaniem z drogą do Lubniewic wypatrzyłem kiedyś relikty dawnej stacji kolejowej Wałdowice-Rogi (Sophienwalde-Waldowstrenk) . Stacja była użytkowana w latach 1912- 1946. Po 1946 ruch na tej lini został zawieszony, a nastepnie została ona zlikwidowana. Obecnie na jej terenie nie ma praktycznie nic poza jakimś betonowym budyneczkiem i śladami peronu. Kilkadziesiąt metrów leśnej drogi, a zwłaszcza olbrzymie kałuże, zniechęciły mnie do pierwotnego planu jazdy z Rogów do Jarnatowa.




 Widoczny wspomniany wyżej budynek i ślady peronu.

     Kilka kilometrów dalej istnieje droga prowadząca do Sulęcina. Wybieram wygodną jazdę szosą. W mijanych wioskach najciekawsze architektonicznie są kościoły, stąd tych kilka zdjęć.
    W Maszkowie obok kościoła stoi olbrzymi głaz. Zamieszczona w jego górnej części gałązka dębu i słabo widoczne ślady liter pozwalają przypuszczać że jest to kriegerdenkmal poświęcony pamięci poległych w I wojnie światowej mieszkańców wioski.






Maszków.

     W Rudnej trafiłem na sprzątanie kościoła, pozwoliłem sobie wejść do wnętrza. Skromne ale przyjemne wnętrze, zabytkowy ołtarz aktualnie jest poddawany renowacji w Szczecinie. Gdybym miał więcej czasu podobnie udałoby się wejść do kościoła w Żubrowie. Dzieci czekające pod kościołem poinformowały mnie że mama poszła po klucze do świątyni.






Rudna.


Miechów.


Ośmioboczny kościół w Żubrowie.


Kamień postawiony przed kościołem w Żubrowie w setną rocznicę bitwy pod Lipskiem.

   W końcu docieram na skraj wąwozów. Stroma droga prowadząca brzegiem wąwozu kiedyś była brukowana, do dziś gdzieniegdzie zachowały się jeszcze resztki bruku. Dno wąwozu znajduje się jakieś 30 m poniżej. Z względu na stromiznę i stan drogi łatwiej ją pokonać zjeżdżając od strony Żubrowa. Wąwozy kończą się w dolinie Czerwonego Potoku. U wylotu wąwozów niegdyś znajdował się młyn wodny nazywany Górskim Młynem. Poza groblą i małą kaskadą ciężko znaleźć po nim jakieś inne ślady.


Nad brzegiem wąwozu.


Nad brzegiem wąwozu. Rower stoi na niewidocznym spod ściółki i naniesionej ziemi bruku. Obecna droga jest poboczem pierwotnej.


Górski Młyn i Czerwony Potok.

    Wzdłuż zabagnionej dolinki docieram do dawnej linii kolejowej z Gorzowa do Sulęcina. Kiedyś zamierzałem dotrzeć do miejsca gdzie istniał posterunek odgałęźny Kniazin (Herzogswalde). Pojechałem starym nasypem, miejscami wznosi się on jakieś 20 m nad dolinę Czerwonego Potoku. W końcu docieram do torów istniejącej jeszcze, ale chyba nieużywanej linii kolejowej z Międzyrzecza do Sulęcina i chyba dalej do Rzepina. Nie ma żadnych widocznych śladów że istniały tu kiedyś jakieś urządzenia kolejowe.






Kniazin.  W krzakach za trawą po lewej stronie widoczny wylot nasypu w kierunku Gorzowa.

   Skoro już dotarłem w te okolice to zaglądam jeszcze pod most kolejowy nad Czerwonym Potokiem z Żabim Okiem na zapleczu. Rzut oka na zegarek informuje że do 15 zostało dwie godziny, zatem czas wracać.


   Do Glisna dotarłem wygodną leśną drogą zbudowana na koronie dawnego nasypu kolejowego. Jeszcze tylko chwila przerwy pod ruinami wieży wodnej w Lubniewicach. Miejsce gdzie kiedyś stała stacja wskazują tylko rosnące w jej otoczeniu lipy. Potem już jednym skokiem do Skwierzyny.




   Ostatnie 20 dzisiejszych km nie jest wprawdzie związane z dzisiejszą wycieczką, ale zostały zrobione po kilkunastu minutach przerwy i były jakby jej kontynuacją. 


Rower: Dane wycieczki: 105.56 km (10.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)