blog rowerowy

avatar Jorg
Skwierzyna

Informacje

Sezon 2024 button stats bikestats.pl Sezon 2023 button stats bikestats.pl Sezon 2022 button stats bikestats.pl Sezon 2021 button stats bikestats.pl Sezon 2020 button stats bikestats.pl Sezon 2019 button stats bikestats.pl Sezon 2018 button stats bikestats.pl Sezon 2017 button stats bikestats.pl Sezon 2016 button stats bikestats.pl Sezon 2015 button stats bikestats.pl Sezon 2014 button stats bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(7)

Moje rowery

Kross 69772 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Jorg.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

ponad 100 km

Dystans całkowity:24819.76 km (w terenie 4248.00 km; 17.12%)
Czas w ruchu:1294:39
Średnia prędkość:16.84 km/h
Maksymalna prędkość:43.20 km/h
Liczba aktywności:196
Średnio na aktywność:126.63 km i 7h 31m
Więcej statystyk

Dęby Robin Hooda i inne ciekawostki spod Sierakowa

Sobota, 26 listopada 2016 | dodano: 27.11.2016Kategoria ponad 100 km, pow. międzychodzki

    Niedawno Robak z Gosią skusili się na sierakowskie słodycze, a ich wyprawa zwróciła moją uwagę na okolice Sierakowa. Rzut oka na mapę, stwierdzam że 100 km jest do zrobienia przy pogodnej, listopadowej sobocie. Z tą słonecznością soboty synoptycy trochę się pomylili, ale skoro nie padało to było zupełnie znośnie.
    Od dawna nęcił mnie Chalin który kołatał w mojej pamięci za sprawą jakichś dębów. Sprawdzam o co z nimi chodzi i powstaje plan mający trzy punkty: Chalin, dąb "Józef" w Marianowie i relikty kopalni węgla brunatnego "Wanda" nad jeziorem Barlin w Nowym Zatomiu. Planowana trasa prowadzi do Kamionnej drogą DK 24, potem lokalnymi drogami do Sierakowa i powrót skrajem Puszczy Noteckiej, północnym brzegiem Warty. Zatem w drogę.
    W Kamionnej nie mogłem sobie odmówić krótkiego postoju pod uroczym średniowiecznym, gotyckim kościołem, kiedyś już tu byłem i wspominałem o tym na blogu. Z Kamionnej kieruję się do Prusimia. Pierwotnie planowałem skorzystać z lokalnej drogi o niewiadomej nawierzchni, ostatecznie wybrałem trochę dalszą ale przewidywalną szosę.

Średniowieczny kościół w Kamionnej
Średniowieczny kościół w Kamionnej.

Kamionna - studnia i widok na dolinę Kamionki
Kamionna - studnia na placu przy kościele i widok na dolinę Kamionki.

    Za Prusimiem niespodziewanie spotykam akcent dosyć luźno związany z Skwierzyną. Upamiętnione głazem wydarzenia miały miejsce jeszcze w XVIII w. podczas konfederacji barskiej.
   Otóż na przełomie 1768/1769 na ratuszu w Skwierzynie miał miejsce swoisty zamach stanu, przeciw burmistrzowi Marcinowi Buchwaldowi wystąpił rajca Jakub Berend z swoimi zwolennikami. W efekcie buntu części rady nowym burmistrzem został Berend. Prawdopodobnie jakąś rolę w tych wydarzeniach odegrały również sprawy wyznaniowe ponieważ wkrótce represje nowych władz spadły na katolików i zwolenników konfederacji. Sam Berend rozpoczął współpracę z oddziałami pruskimi zapuszczającymi się do Wielkopolski zza pobliskiej granicy i rosyjskimi interwentami. Na początku marca 1769 w okolicy Skwierzyny pojawił się oddział konfederatów pod dowództwem niejakiego Malczewskiego. Malczewski rozkazał aresztować Berenda i jego współpracowników. Wydarzenia te miały miejsce 8 marca, a następnego dnia konfederacki sąd wojenny za zdradę skazał burmistrza i czterech jego zwolenników na karę śmierci i konfiskatę mienia. Wyrok wykonano.
     Tymczasem konfederatom po piętach depcze liczący 1600 kozaków i 10 armat oddział znanego z okrucieństwa i bezwzględności w stosunku do pojmanych konfederatów rosyjskiego pułkownika von Drewitza (bardziej znanego jako Iwan Drewicz). Oddział Malczewskiego wycofuje się przez Międzychód i Sieraków na prawy brzeg Warty. Forpoczty kozaków dopadły za Międzychodem straże tylne Malczewskiego, doszło do szeregu zaciekłych potyczek z których najkrwawsza miała miejsce na polach należących do pobliskiej wioski Popowo. Cały oddział ubezpieczający odwrót Malczewskiego został wycięty w pień. Miejsce bitwy upamiętnia olbrzymi głaz z napisem:


     "Przechodniu powiedz Polsce tu leżym jej syny prawom jej do ostatniej posłuszni godziny. Na tych polach 10 marca 1769 roku stawiając zaciekły opór oddało swe młode życie 300 konfederatów barskich stanowiących straż tylną pułku Ignacego Skarbka Malczewskiego rozniesieni na szablach kozackich rosyjskiego korpusu interwencyjnego pułkownika Johanna von Drewitza" .


Głaz pomnik poległych konfederatów

     Docieram do Chalina. W XIX-wiecznym dworze mieści się Ośrodek Edukacji Przyrodniczej. W parku podworskim można zobaczyć jedyne w Polsce sadzonki dwóch tzw. "dębów Robin Hooda" , a do niedawna ponad dwustuletnie drzewo kasztana jadalnego. Sadzonki dębów Robin Hooda zostały uzyskane drogą rozmnażania wegetatywnego z szczepów pobranych z legendarnego dębu "Major Oak".
    Major Oak rośnie w lesie Sherwood, według miejscowej legendy udzielał schronienia dla Robin Hooda i jego drużyny.
    Drzewka mają certyfikaty potwierdzające ich oryginalność i są światowymi unikatami objętymi zakazem reprodukcji.


Dworek w Chalinie.

Chalin - ośrodek edukacji przyrodniczej
Chalin - współczesna oficyna, siedziba Ośrodka Edukacji Przyrodniczej. 


Jeden z dębów Robin Hooda.


Niestety po kasztanie jadalnym zostały tylko zwłoki.

     Wracając do postaci Robin Hooda, miejscowa pogłoska mówi że naprawdę nazywał się Robert Hudy i pochodził spod Sierakowa, a w Anglii przebywał jedynie czasowo – jak tysiące naszych rodaków dzisiaj.
      Z dworem w Chalinie związana jest XVII-wieczna historia kryminalna. Historia rozpoczyna się w 1615 kiedy to 16-letnia Barbara Breza z Goraja wychodzi za mąż za Tomasza Śremskiego właściciela rozległych dóbr, w tym wsi Chalin i Śrem. Po kilku miesiącach małżeństwa Tomasz umiera, a majętna młoda wdowa wkrótce wychodzi ponownie za mąż. Drugi mąż również umiera po kilku tygodniach. W roku 1618 niewiasta wychodzi po raz trzeci za mąż tym razem za Andrzeja Obornickiego. I tym razem szczęście małżeńskie nie trwa długo, pojawia się kolejny mężczyzna którym jest zainteresowana Barbara, jest to sekretarz królewski, Piotr Bniński. Na przeszkodzie kochankom stoi małżonek. Barbara wraz z matką i bratem postanawia usunąć ten problem. O planowanej zbrodni dowiedział się ojciec Andrzeja i przybywa do chalińskiego dworu aby ostrzec syna, którego jednak tam nie zastaje. Namówiony przez Barbarę i jej matkę zostaje na kolacji w trakcie której podano mu zatrutego kurczaka po którego spożyciu wkrótce umiera. W kilka dni później Andrzej nieświadom tych wydarzeń wraca do Chalina. W okolicznych lasach nasłani przez małżonkę zbójcy przygotowują zasadzkę w której ma on zostać zgładzony. Kiedy cudem udaje mu się z niej wyrwać i dotrzeć do Chalina, własnoręcznie go zastrzeliła pozorując napad. Wkrótce wdowa poślubia czwartego męża Piotra Bnińskiego. Już, jako żona czwartego z kolei męża, została pozwana o to zabójstwo przed sąd przez krewnych trzeciego męża. Dekretem trybunału skazana została w 1625 r. na banicję i infamię, jednak rok później zostaje uniewinniona. Zmarła w 1661 r., a wieść niesie, że poprzedni jej mężowie także rozstali się ze światem przy jej pomocy. Dziś podobno w dworskich pokojach i parkowych alejkach snuje się czasem duch Barbary.
     Czas ruszać dalej. Malowniczą stromą drogą zjeżdżam nad pobliskie kryptodepresyjne Jezioro Śremskie. Jezioro nie nadaje się do celów rekreacyjnych, ale wyróżnia się znaczną głębokością sięgającą 45 m. Dno jeziora sięga 6 m poniżej poziomu morza, jest to wspomniana wyżej kryptodepresja.


Kryptodepresyjne Jezioro Śremskie

     Przemykam przez Sieraków na drugi brzeg Warty. W pobliskim Marianowie na skraju warciańskiej skarpy stoi najgrubsze drzewo Puszczy Noteckiej 250-letni dąb Józef. Jego imię upamiętnia zasługi Józefa Chwirota wieloletniego leśniczego dawnego leśnictwa Cegliniec. O samym Chwirocie znalazłem tylko informację że był absolwentem pierwszego rocznika powstałej w 1921 r szkoły leśnej w Margoninie. Polska szkoła miała w Margoninie swoją pruską poprzedniczkę, w której przed I wojną światową przyuczano wysłużonych podoficerów do pełnienia służby leśnej. Chwirot przez pewien czas pełnił w swojej szkole obowiązki gospodarza internatu, a po wojnie do 1970 r był leśniczym w Nadleśnictwie Sieraków


Dąb Józef.

      Kolej na ostatni punkt wyprawy czyli do pozostałości po powstałej na początku lat 20 kopalni głębinowej węgla brunatnego należącej do rodziny Firlejów. Trzeba tu wspomnieć że w okolicach Międzychodu zalegają poważne zasoby węgla brunatnego. Na przełomie XIX i XX w. wydobywano go w 44 kopalniach, z których dwie były głębinowymi: "Klara" w Sierakowie i "Wanda" w Nowym Zatomiu. Zasoby węgla zalegają tu wprawdzie płytko bo od 5 do 22 metrów, jednak węgiel ten jest niskiej kaloryczności i są trudne warunki eksploatacji (wysoki poziom wód gruntowych). Dlatego w latach dwudziestych zlikwidowano wszystkie kopalnie. W roku 1924 zalano kopalnię głębinową "Klara" w Sierakowie i do roku 1939 przetrwała jedynie kopalnia "Wanda".
       W roku 1921 nad jeziorem Bralińskim odkryto pokłady węgla brunatnego i rozpoczęto jego eksploatację, jednak z powodów ekonomicznych kopalnię zamknięto w następnym roku, lecz nadal prowadzono badania nad sposobem wykorzystania złóż zamkniętej kopalni. W końcu lat dwudziestych okazało się że węgiel ten nadaje się do brykietowania. Postanowiono obok kopalni zbudować zmechanizowaną brykieciarnię. Pod koniec 1931 r nastąpiło uruchomienie kopalni i fabryki brykietów. Uroczyste poświęcenie obiektu noszącego nazwę "Kopalnia Węgla Brunatnego i Brykieciarnia Wanda Sp.z o.o." miało miejsce w przeddzień Barbórki 1932 r. Długość sztolni prowadzącej do kopalni wynosiła 20 m. Kopalnia z dobowym wydobyciem 200 ton funkcjonowała do 1939 r.
     Dziś na miejscu kopalni znajdujemy tylko ruiny brykieciarni i miał węglowy naprzeciwko wylotu kopalni.


Ślady po kopalni "Wanda".

    Na wizycie przy ruinach kopalni wyczerpałem program wycieczki, czas wracać do Skwierzyny. Na koniec pozostaje jeszcze jedna refleksja - tereny wokół Sierakowa są bardzo atrakcyjne turystycznie, przynajmniej dla mnie ponieważ lubię taki urozmaicony teren. Myślę że pomimo sporej odległości postaram się tu jeszcze nieraz wrócić.

 



Rower: Dane wycieczki: 107.11 km (14.00 km teren), czas: 06:51 h, avg:15.64 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

Z wizytą do sąsiadów

Sobota, 5 listopada 2016 | dodano: 05.11.2016Kategoria ponad 100 km, pow. strzelecko-drezdenecki, Stare nekropolie i mauzolea

   Metodami partyzanckimi, skrycie, leśnymi, puszczańskimi drogami dotarłem od Skwierzyny niemal do rogatek Drezdenka. A skoro byłem już na przedmieściach nie wypadało nie zajrzeć do śródmieścia.
   W Drezdenku nie widziałem dotychczas jeszcze wielu ciekawych miejsc. Nie byłem na przykład w Parku Kultur Świata. Kilka lat temu w parku nad Starą Notecią  w ramach rewitalizacji umieszczono pomniejszone repliki charakterystycznych budowli z wszystkich kontynentów. Park ten niemal przed wiekiem został założony na starym cmentarzu ewangelickim.  Dziś naprawiłem ten błąd, park zwiedziłem, zrobiłem kilka zdjęć. Na blogu pominąłem fotografie Tadż Mahal, Sfinksa, wieży Eiffela i opery w Sydney. Przyczyną jest to że mam jakieś problemy z zamieszczaniem więcej niż cztery zdjęcia.




  Ponieważ interesują mnie dawne mauzolea rodowe, a niedawno dowiedziałem się o kaplicy grobowej familii Stoltzów, zajrzałem również na cmentarz komunalny. Kaplica zbudowana w latach 1913-1914 w stylu rzymskim.  Ernst Stoltz był miejscowym potentatem, właścicielem młyna i tartaku oraz jednym z darczyńców kościoła Przemienienia Pańskiego. Mauzoleum zachowane chyba w najlepszym stanie spośród znanych mi chociaż na nim również widać działanie zęba czasu


 Z Drezdenkiem związana jest również osoba Karla Ludwiga Hencke, urzędnika pocztowego, astronoma amatora. Urodził się w Drezdenku i był jednym z najsłynniejszych mieszkańców miasteczka. To tutaj w swoim obserwatorium urządzonym na poddaszu domu, 8 grudnia 1845 r. zaobserwował na niebie nowa planetoidę. Nadał jej nazwę Astraea. Była to piata z kolei planetoida, a pierwsza odkryta po 38 latach. Do tej pory astronomowie uważali że nie ma ich więcej niż cztery. Hencke na tym nie poprzestał i kilka lat później odkrył kolejną planetoidę - Hebe. W 170 rocznicę odkrycia planetoidy Astraea w obecności praprawnuczki astronoma na domku przy ul. Łąkowej odsłonięto specjalną tablicę informująca, ze tutaj mieszkał i dokonywał epokowych odkryć skromny poczmistrz i wielki astronom. Domek jest naprawdę skromny, swoim wyglądem ocierający się wręcz o stan nazywany zazwyczaj ruderą. Zdjęcia domu nie zamieszczę z tych samych powodów jak wyżej.


  Ponieważ do domu zostało jeszcze 50 km, a czas zaczął poganiać musiałem pożegnać Drezdenko i wracać. Jak wspomniałem w tytule, gminy Drezdenko i Skwierzyna mają wspólną granicę w puszczy pomiędzy Wiejcami a Lubiatowem i są sąsiadami. Zatem wynikałoby że do stolicy tej sąsiedniej gminy mamy 50 km :). 
  W drodze powrotnej, a jakże, zgodnie z prognozami synoptyków nie uniknąłem deszczu. Dopadł mnie ponad 30 km od domu, a przed kompletnym przemoczeniem uchroniła mnie wożona przezornie w sakwie kurtka przeciwdeszczowa.




Rower: Dane wycieczki: 103.08 km (40.00 km teren), czas: 06:51 h, avg:15.05 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Śladami Radusza

Sobota, 15 października 2016 | dodano: 15.10.2016Kategoria ponad 100 km, pow. międzychodzki


    O wyprawie do Radusza myślałem już przed dwoma laty ale zawsze odkładałem ją na później. Dziś zdecydowałem się na przekroczenie drogi Międzychód-Drezdenko i odwiedzenie tego tajemniczego miejsca. Szkoda tylko że nie zaopatrzyłem się w jakąś sensowną mapę tamtego terenu dlatego polegałem głównie na interaktywnej mapie Międzychodu obejrzanej w internecie i odtwarzanej w pamięci oraz niebieskim szlaku rowerowym. Nie znając terenu i położenia śladów Radusza nadrobiłem sporo kilometrów trzymając się szlaku gdy tymczasem centrum Radusza i większość śladów po nim znajdują się w pobliżu leśniczówki Kamień.
    Wspomniany Radusz był onegdaj olbrzymią i rozległą jak na puszczańskie warunki wsią o rozproszonej zabudowie liczył bowiem około 100 gospodarstw i ponad 600 mieszkańców w większości pochodzenia niemieckiego. Był pierwszą wsią na terenie Puszczy Noteckiej która została założona na prawie olenderskim. Około 1700 r. przybyli tu pierwsi osadnicy pochodzący z Dolnego Śląska. Z biegiem czasu wieś się rozrastała. Utrzymywała się z rolnictwa i pomimo słabych gleb była niezwykle zamożna. Przeciętne gospodarstwa liczyły po ok 80 ha, niektóre przekraczały 100, a zdarzały się nawet do kilkuset ha. W wiosce znajdowały się kościół ewangelicki, szkoła, poczta, kilka karczm, młyny, kuźnia, dwa cmentarze i zbudowana w 1930 r strażnica Straży Granicznej.
   Kiedy po traktacie wersalskim Radusz znalazł się po polskiej stronie granicy część dotychczasowych mieszkańców odmówiła przyjęcia polskiego obywatelstwa i musiała opuścić swoje domy. Ich miejsce zajęli polscy osadnicy, którzy przed wojną zajmowali około 10% zagród. Niemcy stanowili nadal zdecydowana większość mieszkańców, ale obie społeczności żyły obok siebie zgodnie aż do wybuchu wojny.

Radusz - pamiątkowy kamień
Radusz - pamiątkowy kamień ustawiony w 1933 r. podczas pierwszych obchodów Święta Lasu. Wydarzenie to zbiegło się z ukończeniem prac zalesieniowych po wielkiej gradacji strzygoni choinówki która w latach 1923-24 zniszczyła 70% drzewostanu Puszczy Noteckiej.

Radusz - strażnica na wersalskiej granicy
Radusz - strażnica na wersalskiej granicy. Obecnie zostały po niej tylko fundamenty.

Radusz - karczma
Radusz - karczma. 

Radusz - poczta
Radusz - poczta.

    Główną przyczyną zniszczenia wsi była pasja łowiecka dostojników Rzeszy i chęć powiększenia obwodu łowieckiego. Od 1940 okoliczne lasy stały się terenem polowań Artura Greislera- namiestnika Warthegau i Hermana Goeringa i wówczas rozpoczęło się wysiedlanie mieszkańców. Wysiedlano zarówno Niemców jak i Polaków, więc represje wobec ludności polskiej nie odgrywały tu chyba głównej roli. Kilkadziesiąt rodzin polskich zostało wysiedlonych i wywiezionych na roboty do Niemiec, natomiast niemieccy mieszkańcy Radusza otrzymali nowe gospodarstwa w okupowanej Polsce. Część domostw została zniszczona jeszcze w czasie wojny, pozostałe opuszczone sterczały do lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku bowiem wysiedleni mieszkańcy nigdy już do Radusza nie powrócili. Kilka ocalałych zabudowań pełni dziś rolę leśniczówek.


Radusz- figurka św. Huberta przed droga zbaczającą do dawnego centrum wioski.

Radusz - jeden z cmentarzy
Radusz - jeden z cmentarzy.

Radusz - historyczne centrum wsi
Radusz - historyczne centrum wsi.

Radusz - gospodarstwo
Radusz - gospodarstwo.

     Radusz zwiedziłem tak gruntownie jak na to pozwalał szlak. Jakimś sposobem ominąłem jedynie leśniczówkę Mokrzec w której działa izba pamięci, możliwe że szlak ją omija. Ciekawość Radusza zaspokoiłem. Dziś wiem że w przyszłości znaczną część tego szlaku można sobie spokojnie podarować i trzeba zaopatrzyć się w jakieś bardziej szczegółowe mapy tamtego terenu. Większość drogi pokonałem zupełnie wygodną drogą szutrową, jednak nie brakło nawierzchni trawiastej i kopnych piachów. Tych ostatnich na szczęście tylko kilkaset metrów.
     W drogę powrotną wybrałem się przez Sowią Górę, Gościm i północnym skrajem Puszczy. Nadłożyłem pewnie co najmniej 20 dodatkowych kilometrów i nie zdążyłem do domu przed opadami, ale zarazem uniknąłem powrotu przez Wiejce które już dziś widziałem lub szosą z Poznania której szczerze nie lubię.




Rower: Dane wycieczki: 121.25 km (27.00 km teren), czas: 07:24 h, avg:16.39 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Jesienne spotkanie cyklistów w Mościcach 01-02.10.2016

Niedziela, 2 października 2016 | dodano: 02.10.2016Kategoria ponad 100 km, pow. gorzowski

   Dzięki uprzejmości koleżanek i kolegów zrzeszonych w skwierzyńskiej SSC mogłem do nich dołączyć i wziąłem udział w spotkaniu cyklistów z północnej części lubuskiego i ościennych rejonów wielkopolski. Spotkanie miało miejsce w Mościcach koło Witnicy. 
   W Mościcach przez kilka lat stał niewykorzystywany budynek po zlikwidowanej szkole, parę lat temu za symboliczna kwotę budynek z przeznaczeniem na swoją bazę zakupił gorzowski oddział PTTK. Powoli w miarę posiadanych środków miłośnicy turystyki doprowadzają obiekt do stanu używalności. Został tam już włożony ogrom pracy, wiele trzeba jeszcze włożyć, obiekt jednak żyje i służy turystom i młodzieży. Integralną częścią bazy jest również niewielki park dendrologiczny. 
   Sobotę poświęciliśmy na dotarcie do Mościc. Jazda najkrótszą drogą przez Kołczyn z przeprawą przez Wartę w Świerkocinie poszła stosunkowo sprawnie i miło. Mniej miło stało się dopiero w Witnicy, kiedy to zaczęło padać. W Mościcach przed spotkaniem zostało jeszcze trochę czasu, można byłoby pozwiedzać okolicę, ale ewentualnych chętnych odstraszył wiszący w powietrzu deszcz. Znaleźli się jednak odważni, np. reprezentacja Lipek i Polichna na czele z p. Markim Skrobańskim którzy czuli niedosyt kilometrów i ruszyli gdzieś w trasę.
  W Mościcach zostaliśmy ugoszczeni przy ognisku, potem nastąpiły długie nocne Polaków rozmowy (niekoniecznie o suchym pysku). Były wspomnienia, poruszano sprawy ważne i błahe. 


Zabytkowy kościół w Mościcach


Mam uzasadnione podejrzenia że ta kapliczka to zmodyfikowany pierwszo-wojenny kriegerdenkmal 

    Z osób bardziej znanych w lokalnym rowerowym światku na spotkaniu pojawili się: gospodarz - prezes gorzowskiego PTTK-u p. Zbigniew Rudziński, p. Daniel Wilk z reprezentacją cyklistów z Krzyża, santocki globtroter cyklista p. Marek Skrobański.
   Dzień drugi to krótka wycieczka nad Jezioro Wielkie, w roli przewodnika wystąpił sam prezes p. Rudziński, znakomity gawędziarz.
   W końcu nadszedł czas na podsumowanie spotkania, pożegnania i powrót do domu. W jednej z wersji marszruty pojawił się pomysł na przeprawę promem w Kłopotowie i powrót nadwarciańskimi wałami. Okazuje się jednak że w weekendy prom nie kursuje i sprawa upadła. Zatem pozostał powrót po wczorajszych śladach. W drodze do Skwierzyny towarzyszyła nam grupka z Lipek i Polichna.


W tym miejscu mieszkańcy gminy Witnica i leśnicy po katastrofie smoleńskiej dla uczczenia ofiar posadzili 96 symbolicznych cisów. Wszystko godnie i spokojnie, bez propagandowych szopek.


Wieża widokowa nad Jeziorem Wielkim.


Jezioro wbrew nazwie nie jest znów takie wielkie.


Rower: Dane wycieczki: 129.14 km (10.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Lwówek

Sobota, 25 czerwca 2016 | dodano: 26.06.2016Kategoria ponad 100 km, pow. międzychodzki, Wielkopolska

   Po raz pierwszy wypuściłem się na tereny Wielkopolski położone poniżej Międzychodu i Pniew. Przy całej mojej sympatii do dróg szutrowych dziś miałem ich tak dużo że podczas powrotu niemal do euforii doprowadziła mnie w Wierzbnie myśl że już nigdzie na nie nie wkroczę.
   Lwówek był w dzisiejszych planach warunkowo, ale w trakcie wycieczki wyszło tak że stał się punktem docelowym.
   Pierwszy znaczniejszy odcinek szutrów zaczął się już od południowego węzła obwodnicy Skwierzyny. Poza kilkukilometrowym odcinkiem od Chełmska do Twierdzielewa ponownie na szosie znalazłem się dopiero w Pszczewie.  Kilka kilometrów szosą i w Silnej znów wjeżdżam na drogi ulepszone tylko żwirami. Ten etap skończył dopiero kilka kilometrów przed Lwówkiem.


Św. Hubert pod Pszczewem

     Po opuszczeniu Silnej i przejechaniu kilku kilometrów przez leśne pustkowia docieram do Lewic, ale tylko po to aby przeciąć szosę łączącą Miedzichowo z Łowyniem. W tej miejscowości uwagę turysty zwraca XVIII w kościół z elewacją wykonana z ciętych kamieni polnych. Naprzeciwko kościoła na skwerku za przystankiem stoi figura Chrystusa z 1874 r. ufundowana  przez ówczesnych właścicieli wioski jako akt wdzięczności za doznane łaski . O samych Lewicach można jeszcze powiedzieć że w swojej przeszłości przez jakiś czas były miasteczkiem, a dziś są "Wioską Mikołajów". Idea projektu „Wioska Mikołajów” bierze swój początek w legendzie o Św. Mikołaju z Miry, który jest patronem parafii w Lewicach. Natomiast na czym on polega to jest opowieść na osobny temat.


Kościół w Lewicach.

    Po kilkudziesięciu kilometrach dróg terenowych dotarłem ostatecznie do Lwówka. Pozostało szybkie zwiedzanie miasteczka. Ponieważ nie liczyłem się z tym że tu dotrę nie byłem przygotowany teoretycznie do tego czego szukać. Intuicyjnie jednak dotarłem do rynku z charakterystyczną wieżyczką zegara i czterema (nieczynnymi:(( ) pompami w narożnikach oraz gwieździście ułożonym brukiem z polnych kamieni, pod kościół z stojącą w pobliżu kaplicą grobową Łąckich-Tyszkiewiczów i pod kamienicę z spichlerzem wzniesione dla powstałej w 1909 r. Spółdzielni "Rolnik". Nie zabrakło elementów patriotycznych, bowiem spod tej kamienicy w styczniu 1919 r. ruszył na zachodni front powstania wielkopolskiego oddział sformowany przez mieszkańców Lwówka.


Rynek w Lwówku.




Kościół w Lwówku. W prawym dolnym rogu widoczna kaplica grobowa Łąckich-Tyszkiewiczów




Kamieniczka Spółdzielni Rolnik

    Powrót to znów wielokilometrowe przedzieranie się drogami żwirowymi. Tym razem kieruję się w kierunku miejscowości Linie, Miłostowo, Tuczępy. Jadę z wiszącą w powietrzu burzą, ale tak szczęśliwie się składa że wiatr spycha burzę w tym samym kierunku.
   Wjeżdżam w dolinę Kamionki, mijam Mniszki. W Mniszkach zamierzałem zboczyć pod zabudowania folwarczne, siedzibę Centrum Edukacji Regionalnej. Jesienią ma tam miejsce Babie Lato czyli Wielkie Smażenie Powideł i wielki festyn. Niestety dostępu przed zabudowania bronił jakiś luźno biegający i ujadający kundel. Gdybym się upierał pewnie udałoby się go przekonać aby zszedł z drogi. Jednak pomruki burzy i czarne chmury nie pozostawiały złudzeń że mam dużo czasu. Kiedyś może jeszcze tu powrócę. 
   W Mniszkach przeciąłem dolinę Kamionki i znalazłem się w Gralewie, a po pokonaniu kolejnego odcinka szutru w Skrzydlewie. Wszystkie te miejscowości podobnie jak pobliska Kamionna i Kolno leżą na "Szlaku Powstań Narodowych 1769-1919". Wokół tych miejscowości w styczniu 1919 r. toczyli walki powstańcy wielkopolscy. Spora część walczących tu oddziałów powstańczych składała się z mieszkańców okolicznych miejscowości, stąd pewna zrozumiała chęć upamiętnienia tych wydarzeń i ludzi.
   Znakomita droga łącząca Skrzydlewo z Międzychodem zachęciła mnie do wizyty w tym mieście. Przed Laufpompą uzupełniłem wypocone minerały. Właśnie tam poznałem świeżutkie wyniki meczu Polska- Szwajcaria.
   Dalsza droga to kolejny kawał terenu przez Gorzycko Stare do Wierzbna. Właśnie na tym odcinku widzę że burza która się przesuwała przede mną była połączona z sporą ulewą.
   Z wielką ulgą wyjechałem w końcu na szosę w Wierzbnie. Zwykle nie cierpię tego odcinka do Skwierzyny, ale dziś wydał mi się bardzo sympatyczny pomimo sporego ruchu i braku poboczy.
   A mikro- burza dopadła mnie w końcu 200 metrów od domu. Skończyło się na paru gromach, kilku silniejszych podmuchach i niewielkim deszczu.


Rower: Dane wycieczki: 125.81 km (53.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

W Puszczy Gorzowsko- Barlineckiej

Sobota, 11 czerwca 2016 | dodano: 12.06.2016Kategoria ponad 100 km, Puszcza Gorzowska

  Na sobotę zaplanowałem sobie wyjazd do Gorzowa i jak się uda to wyprawę do Barlinka. W Gorzowie miałem do odebrania wyniki badań, a potem do własnej dyspozycji całą resztę dnia. Tuż za Gorzowem dostałem informację że jest bardzo wskazane abym pojawił się w domu około siedemnastej. Z oczywistych przyczyn na Barlinek zabrakło czasu, ale pozwoliłem sobie trochę powałęsać się po otulinie Barlinecko-Gorzowskiego Parku Krajobrazowego.
  Na początek miejsce które widziałem ponad rok temu – Marzęcin. Miejsce w lesie nad Kłodawką, kilka kilometrów za Mironicami gdzie do stycznia 1945 istniała spora wioska Marienspring. Byt Marienspring został przerwany po tym jak przy dogodnej przeprawie przez dolinę Kłodawki kilka niemieckich czołgów usiłowało stawić bezskuteczny opór kolumnie radzieckich czołgów. Po walce Rosjanie prawdopodobnie w akcie zemsty za poległych kolegów metodycznie spalili pobliską wioskę. W jednym z płonących domów zginęła dziewięcioletnia dziewczynka Erika Sommerfeld. Kikuty spalonych domów zostały uprzątnięte w latach osiemdziesiątych. Dziś na miejscu wioski nadleśnictwo Kłodawa urządziło parking z wiatami i miejsce na ognisko, na pobliskim stromym stoku w miejscu starego cmentarza urządzono lapidarium, zbudowano schodki i barierki do Źródła Marii, a dzieci z szkoły w Kłodawie ufundowały tablicę na grobie małej Eriki. Przy wejściu na teren wita turystę dzwonnica i kriegerdenkmal poświęcony pamięci poległym w I wojnie światowej mieszkańcom wsi.


Marzęcin - dzwonnica.


Kriegerdenkmal


Grób małej Eriki


Źródło Marii. Miała być krystalicznie czysta i smaczna woda, naprawdę jest ohydna i zalatująca bagnem.


Stary kamienny drogowskaz do Marienspring. Napisy nieczytelne.

   W drodze do Marzęcina obok ośrodka "Azyl" powodowany ciekawością wjechałem w leśną boczną drogę. Przede mną skręcało tam kilka samochodów, więc jest tam coś co je ściągnęło. Samochody pojechały gdzieś dalej, ale droga okazała się zbyt piaszczysta do dalszej jazdy. Za to odkryłem tam urocze jeziorko o nazwie Leśne z sporą wiatą i amfiteatralnie ułożonymi ławami i stołami. Piękne miejsce na imprezę w plenerze.


Nad Jeziorem Leśnym

    Tym razem opuszczając Marienspring pominąłem pomnik leśniczego który w latach dwudziestych zginął w pobliżu z rąk kłusowników.  Pomnik postawili mu koledzy leśnicy. Do pomnika trzeba byłoby zboczyć około kilometra w przeciwnym kierunku, a ja ponadto opuściłem teren jadąc dawną uliczką wioskową i musiałbym dodatkowo zawracać kilkaset metrów.
   Droga z Mironic do Marzęcina i dalej, to były wielokilometrowe bruki. Wydostałem się wprawdzie na nawierzchnie bitumiczne gdzieś na wysokości drogi do leśniczówki Mszaniec, ale tylko po to by po jej przekroczeniu wjechać na szlaki podobne i gorsze.
   Skoro Barlinek odpadł nieodwołalnie zdecydowałem się na jazdę lasami do Zdroiska z wszelkimi wariantami jakie się nasuną w trakcie podróży. Czasu powinno wystarczyć aż nadto.
   Na początek cel najbliższy Mszaniec. Mszaniec okazał się być małą kilku zagrodową osadą z leśniczówką. Na skwerku przed leśniczówką tablica informująca że w latach sześćdziesiątych częstym gościem bywał tu znany przyrodnik, literat i myśliwy Włodzimierz Korsak.
   Dalszą drogę wskazuje oznakowany szlak rowerowy. Chciałbym uniknąć zbędnego błąkania się, toteż na wszelki wypadek postanawiam trzymać się tych znaków. Niedługo potem przecinam brukowaną drogę. Droga ta prowadzi między innymi do leśniczówki Okno. Miałem przyjemność jechać tym brukiem miesiąc temu wracając z Barlinka.
  Kilka kilometrów leśnych dróg różnej jakości i wyjeżdżam w miejscu którego właściwie nie oczekiwałem, ale mapa nie kłamie to musi być Łośno. Tu już byłem dwukrotnie, ale nie próbowałem jeszcze drogi do Santoczna. Podczas pierwszego pobytu rozpytywana na tą okoliczność mieszkanka Łośna miała wątpliwości czy jest ona przejezdna. Skoro jednak jak byk na skrzyżowaniu stoi drogowskaz kierujący na bruk do Santoczna zakładałem że taka nawierzchnia będzie do samego końca, więc skąd te wątpliwości. Jak się później okazało nie były one bezpodstawne, bruk się wkrótce skończył żeby pojawić się ponownie dopiero w Santocznie, ale poza dwoma krótkimi odcinkami nie było najgorzej.


W Santocznie. Obok w krzakach stał jeszcze post-militarny Ził 131


Lapidarium urządzone na skraju dawnego ewangelickiego cmentarza w Santocznie.


Jeden z najstarszych budynków Santoczna. Dawny magazyn hutniczy z
aadoptowany w 1767 r na potrzeby kultu . 


Do budowy pierwszej niemieckiej maszyny parowej użyto blach wyprodukowanych w Santocznie


Widzę w tym inspiracje rzeźbami Hasiora. Skala może mniejsza niż w Koszalinie i Szczecinie, ale w sam raz na miarę Santoczna :)

   W Santocznie zrobiłem rundkę po centrum miejscowości. Wioska w swoich początkach w XVIII w. była osadą przemysłową. Istniejący tu zakład metalurgiczny produkował początkowo amunicję potrzebną do pruskich dział podczas wojen napoleońskich, później produkcja była bardziej pokojowa, a mianowicie były to blachy, gwoździe i narzędzia rolnicze. Tu również wyprodukowano części do pierwszej niemieckiej maszyny parowej. Zakład działał do 1945 r. w swojej ostatniej fazie produkując lemiesze do pługów ze zużytych kół kolejowych.
   W Santocznie zobaczyłem drogowskaz "Różanki 6 km", jest zatem możliwość ominięcia Zdroiska. Skoro tak można to czemu nie skorzystać. Nie jest to wprawdzie szosa ale ulepszona droga leśną. Szczególnie malownicze miejsca na tym odcinku znajdują się na przesmyku między jeziorami Jeż i Ostrowite. Spotykam kilkoro cyklistów, zapewne wypuścili się na spacery z pobliskiego ośrodka nad jeziorem Nierzym.
 W Różankach byłem o zupełnie przyzwoitej porze, a skrót do Janczewa już dawno przetestowany. Jest szansa że do siedemnastej znajdę się w Skwierzynie.


W Czechowie

    I pewnie by się udało gdyby nie pomysł zjechania z Janczewa w dolinkę na dnie której leży Czechów. Dla mnie ta droga jest feralna, jak dotychczas połowa zjazdów kończyła się kapciami. Nie inaczej stało się dzisiaj, na domiar złego obie dętki zapasowe w moim przekonaniu dobre, okazały się dziurawe. Pozostało klejenie jednej z nich. A dziura w starej powstała z przyczyn naturalnych, pewnie wskutek zmęczenia materiału. Muszę przyznać że spotkałem się dziś z sporą dawką życzliwości od przejeżdżających bikerów. Dosłownie nikt mnie nie minął bez pytania czy nie potrzebuję pomocy. Dziękuję koledzy za dobre chęci !
    Do domu jednak trochę się spóźniłem. Wszystko zwaliłem na awarię przezornie nie wspominając że po drodze wstąpiłem jeszcze do znajomego w Lipkach po książki międzyrzeckiego regionalisty p. Andrzeja Chmielewskiego. Znajomy uczestniczy w przygotowywaniu ich do druku i w swojej życzliwości dzieli się ze mną swoimi egzemplarzami autorskimi. 


Rower: Dane wycieczki: 122.59 km (63.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Zbąszyń, Babimost

Sobota, 28 maja 2016 | dodano: 28.05.2016Kategoria ponad 100 km, pow. świebodziński, Wielkopolska


    Synoptycy straszyli deszczem, zapakowałem w sakwy pelerynę, zaryzykowałem i wybrałem się na długodystansową wycieczkę do Zbąszynia. Korzystając z okazji zahaczyłem o Babimost i lubuskie "Heathrow", czyli port lotniczy Zielona Góra/Babimost w Nowym Kramsku. Zabrakło mi tylko kilkunastu kilometrów do Wolsztyna. Wolsztyn wprawdzie nie był ujęty w najśmielszych planach, ale nie spodziewałem się że dotrę aż tak daleko.
      Cele dalekosiężne zrealizowałem, na cele bliższe zabrakło czasu. Jak zwykle, zresztą.
      Żeby nie wracać tą samą trasą wybrałem się okrężną drogą przez Pszczew i Trzciel. Do Pszczewa jadę swoimi tradycyjnymi ścieżkami z przewagą dróg gruntowych. Podobnie ma się sprawa z odcinkiem do Trzciela.
    Jedynym przystankiem na który sobie pozwoliłem przed Zbąszyniem było Wzgórze św. Wojciecha w Pszczewie. Jakoś tak się składało że zawsze je omijałem, a jest to najstarsza część miasteczka. Dziś znajduje się ono w zasadzie już poza miastem. Po drugiej stronie drogi do Świechocina rozciąga się pole uprawne znajdujące się na terenie średniowiecznego podgrodzia należącego do grodu z półwyspu Katarzyna. Na wzgórzu był zbudowany najstarszy kościół w Pszczewie, a wokół kaplicy rozciągał się cmentarz katolicki. Obok kościoła rosła lipa którą wg. legendy posadził św. Wojciech wtykając w ziemię swój kij podróżny. Kościół został rozebrany u schyłku XVIII wieku, a starą lipę powaliły burze. Później na miejscu rozebranego kościoła postawiono figurkę św. Wojciecha, a na miejscu starej lipy rośnie jej następczyni.


Pszczew. Wzgórze św. Wojciecha

   W pobliżu kościoła funkcjonował średniowieczny szpital będący w istocie czymś w rodzaju przytułku. Dziś na jego miejscu stoi kolonia domków. W okresie międzywojennym w domkach tych mieszkali funkcjonariusze z pobliskiego przejścia granicznego w Silnej. O przejściu tym wspominałem w wcześniejszych wpisach.



   Za Silną muszę ponownie skorzystać z leśnych dróg które częściowo poznałem za swojej poprzedniej bytności w tamtej okolicy. Szosa pojawia się dopiero w Jabłonce Starej. Mijam Trzciel na drogowskazach zaczynają się pojawiać znajome nazwy. Przejeżdżam przez Lutol ale tym razem Mokry (w Suchym bywałem już wcześniej). Dojeżdżam do Zbąszynia.


Trzciel. Cmentarz żydowski.

Ozdobny żeliwny krzyż na starym nagrobku w Lutolu Mokrym.

   Tempo trochę ekspresowe, sam Zbąszyń, podobnie jak Babimost zasługują na oddzielne wycieczki i pewnie jeszcze kiedyś tu zajadę. Ale dziś w Zbąszyniu interesują mnie tylko relikty dawnej twierdzy i rynek. Jedyną pozostałością po twierdzy jest wieża wjazdowa, fosa i fragmenty ziemnych obwałowań.


Zbąszyń.




Zbąszyń. Wieża wjazdowa na teren twierdzy.


Most nad fosą.

    Historia twierdzy w wielkim skrócie wygląda następująco. W latach 1560-77 nad brzegiem Jeziora Zbąszyńskiego Abraham Zbąski wybudował zamek, jego wnuk Abraham Ciświcki przekształcił ją w latach 1613-27 w warownię otoczoną od strony lądu wałem ziemnym wzmocnionym fosą. Wewnątrz znajdowała się rezydencja właściciela, ogród i budynki gospodarcze. Forteca uległa zniszczeniu kilkadziesiąt lat później podczas potopu szwedzkiego, natomiast reszta ocalałych budynków była nadal użytkowana. Dziś na terenie twierdzy istnieje park miejski, natomiast w dawnych budynkach działa hotel z restauracją.
   W centrum miasta przy rynku zwracają uwagę okazały XVIII-wieczny kościół parafialny, a naprzeciw kościoła budynek dawnej szkoły ewangelickiej z drugiej połowy XIX wieku w którego murach mieści się Muzeum Ziemi Zbąszyńskiej i Regionu Kozła. Nazwa regionu urobiona od kozła, ludowego instrumentu, odmiany dud, używanego w okolicach Zbąszynia. Do tej tradycji nawiązuje rzeźba chłopaka grającego na koźle stojąca na skwerku w narożniku rynku.






    Zbąszyń opuszczam przejeżdżając przez Przyprostynię. Do Babimostu prowadzi wprawdzie inna droga obok dworca PKP, ale musiałbym się nieco cofnąć i przejechać przez Zbąszynek, a Zbąszynek chciałem sobie zostawić na drogę powrotną. Trochę mnie zaniepokoiła tablica informująca że do Wolsztyna jest jedynie 14 km. Mapa jednak uspokaja, zaraz będzie rozjazd do Wolsztyna i Babimostu.
    Jeszcze kilka kilometrów i wjeżdżam do Babimostu. Pierwsza widoczna wieża kościelna należy do nieczynnego od 1945 r. kościoła ewangelickiego. Kolejne widoczne wieże to kościół parafialny. Króciutka uliczka łączy plac kościelny z rynkiem. Podobnie jak w Trzcielu droga przecina rynek po przekątnej. Po obydwu stronach drogi na kolumnach figury Matki Boskiej i św, Wawrzyńca. Kolumny stoją dokładnie w miejscach gdzie podczas potopu szwedzkiego męczeńską śmiercią zginęli dwaj księża babimojscy. Szwedzi spalili ich na stosach. Naprzeciwko ratusz.


Nieczynny kościół ewangelicki w Babimoście.


Babimojski rynek.

   Został jeszcze port lotniczy i mogę zawracać. Sam port znajduje się w Nowym Kramsku kilka kilometrów od Babimostu w kierunku Zielonej Góry. Jestem rozczarowany tym naszym lubuskim aeroportem. Wszystko pozamykane, jedyne co tam żyje to pewnie jakaś niewidoczna ochrona. A miało być tak wspaniale, miała być konkurencja dla Poznania i Berlina, tymczasem w mojej ocenie laika na pierwszy rzut oka jest kicha.


    Żeby nie zawracać do Babimostu wypatrzyłem boczną drogę z Nowego Kramska do Podmokli. Początkowo brukowa nawierzchnia mnie trochę wystraszyła. Na szczęście zaraz za wioską bruk przeszedł w asfalt. Teraz już zwiększam tempo jazdy. Mam pomysł na zajechanie do Brójc i sprawdzenie pewnej drogi prowadzącej z Nowego Dworu do Wyszanowa. Nie mogę jednak pominąć drewnianego kościoła w Kosieczynie. Analiza dendrologiczna pni z których zbudowany jest korpus wykazała że zostały one ścięte około 1388 r. , zatem za panowania Jagiełły. Jest to zatem jeden z najstarszych, o ile nie najstarszy drewniany kościół w Polsce. Otwarte drzwi zachęcają do wejścia. Od fotografowania powstrzymała mnie obecność wiernych i przygotowania do nabożeństwa.




Zbliża się osiemnasta, gwałtownie zaczyna brakować czasu na eksperymenty z Brójcami i Wyszanowem. Przed wieczorem nie ryzykuję wałęsania się po nieznanych szlakach, tym bardziej w lasach. Rezygnuję z bólem serca i jadę prosto do domu kontemplując mijane po drodze widoki. Brójce i Wyszanów jeszcze poczekają.

Kuźnik pod Międzyrzeczem. Stary młyn wodny na Paklicy.


Naprzeciw mała elektrownia wodna


Międzyrzecz. Stara remiza strażacka.



Rower: Dane wycieczki: 154.09 km (25.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)

Georg Zoch, Rezerwat Jar Libberta czyli kontynuacja wycieczki sprzed dwóch tygodni

Sobota, 14 maja 2016 | dodano: 14.05.2016Kategoria ponad 100 km, Zachodniopomorskie


    Dzisiejsza wycieczka była kontynuacją wyprawy sprzed dwóch tygodni. Dotarłem wówczas do kamienia nad jeziorem Okunie poświęconego pamięci generała Zocha. Szukając w sieci jakichś informacji o wspomnianym topielcu natrafiłem na kilka informacji o jego rodzinie i kolejnym kamieniu związanym z tą rodziną. Jest to nagrobek porucznika Georga Zocha (zapewne bratanek generała), który poległ w Francji w październiku 1918 r. Po wojnie rodzina sprowadziła ciało i pochowała niedaleko rodzinnej leśniczówki.
    Przy okazji wypadało sprawdzić co ciekawego można zobaczyć w Barlinku i jego pobliżu, tak natrafiłem na wzmiankę o jarze Libberta w Równym. Jest to kolejne miejsce do którego udało się dziś dotrzeć.
    Spora odległość do Barlinka nie pozwalała na dłuższe postoje w mijanych miejscowościach, zajrzałem jedynie w dwa miejsca w których dotychczas jeszcze nie byłem. Było to jezioro Przecięte leżące w lesie pomiędzy Janczewem, a Zdroiskiem i Rybakowo. Specjalnie wybrałem drogę przez Danków aby potem nie zbaczać do Krzynki.



.
Kaskada na Santocznej i ruiny młyna. Ślady po hutniczej i młynarskiej przeszłości Zdroiska

      Pierwszą dłuższą przerwę zrobiłem dopiero w lesie pod Luśnem będącym kolonią wsi Krzynka. Za pojedynczą zagrodą wypatrzyłem kępę krzaków, jest to jedyny ślad po leśniczówce Neuhaus – siedzibie Zochów. Teraz ledwie widoczną drogą należy dotrzeć do ściany lasu, jeszcze kilkaset metrów i ukazują się szpalery potężnych żywotników. Tuje które znamy jako niewielkie drzewka z przydomowych ogródków, tu są pełnowymiarowymi drzewami. Jest to znak że dobrze trafiłem, teraz pozostaje odszukać nagrobek porucznika Zocha. Grób zbudowany jest z polnych głazów spojonych zaprawą, na największym wykuty jest czytelny napis zawierający m.in. nazwisko, datę urodzenia oraz datę i miejsce śmierci. Swoją drogą nie miał facet szczęścia skoro został ranny i zmarł w szpitalu polowym w Sedanie na miesiąc przed zakończeniem wojny.


W głąb lasu, do głazu Zocha


Szpalery żywotników, znacznie potężniejsze rosną  obok w kilku pojedynczych rzędach.


Nagrobek porucznika Zocha.

  Zawracam do drogi i kieruję się teraz do Barlinka. Urokliwe miasteczko, ale jest już piętnasta a na mnie czeka jeszcze oddalony o kilka kilometrów wąwóz. Niemniej przejazdem zobaczyłem kilka urokliwych obiektów jak np. pałacyk na wzniesieniu przy ul. Strzeleckiej z dwiema wieżyczkami z hełmami w kształcie cebul. Sprawdziłem w domu że zbudowano go w 1908 r i nosi nazwę – Pałacyk Cebulowy.


Pałacyk Cebulowy

   Mój następny cel Jar Libberta to stromy wąwóz wymyty w zboczu doliny Płoni. Znajduje się kilkaset metrów za miejscowością Równe. Na stokach jaru znajduje się kilka kilkumetrowych skał zlepieńców, jedynych na Pomorzu Zachodnim skał wapienno-piaskowych powstałych na miejscu, a nie przywleczonych przez lodowiec. W tym celu muszę przedostać się do wylotu w kierunku Lipian. Przejeżdżając przez miasto mijam rynek z fontanną przedstawiającą gąsiora atakującego dziewczynkę tzw. Gęsiarkę. Z rynku kieruję się pod widoczny nad jeziorem fragment XIV-wiecznych murów obronnych. Obok widoczny tzw. Dom Chiński do którego budowy wykorzystano fragmenty dawnych murów miejskich. Mogę powiedzieć że zwiedziłem Barlinek w stylu japońskich turystów w Europie.










Kilka widoczków z Barlinka.

W końcu wydostałem się do ostatniego ronda, w lewo do Lipian, na wprost do Równego. Czeka mnie jeszcze ok. dziesięciu km. W ekspresowym tempie mijam kilka wiosek i w końcu jest Równo, krótka ulicówka zakończona folwarcznym podwórzem z pałacykiem.


Dworek w Równem

    Gdzieś powinny być jeszcze ruiny kościoła, ale nie mogłem ich wypatrzeć za chińskiego boga. Oznakowanie szlaków fatalne, właściwie go nie ma, a na tablice informacyjne ukryte przy placu zabaw natknąłem się dopiero w drodze powrotnej. Wiem jedynie że wąwóz powinien znajdować się gdzieś za wioską. Na chybił trafił kieruję się w jedną z dróg wychodzących z placu (później okazało się że chybiłem o 90 stopni), droga dochodzi do lasu z tablicą "Rezerwat Przyrody Skalisty Jar Libberta". Zagłębiam się w stromy wąwóz zabarykadowany leżącymi drzewami. Na dnie wąwozu ślady odwodnienia i poprzeczne progi z polnych kamieni, znak że kiedyś była tu droga. Szczerze mówiąc jestem zawiedziony, gdzie te ostańce?. Nie uśmiecha mi się powrót na górę drogą którą tu zjechałem, ale zauważyłem oznakowanie szlaku pieszego i liczę że dotrę nim do jakiejś cywilizacji. W końcu jest brukowana droga, wybieram kierunek który powinien zakończyć się w Równem. Droga prowadzi dnem doliny Płoni. Wokół widoki jakie pamiętam z dzieciństwa pod Tarnowem. Porośnięte lasem zbocza, urozmaicona rzeźba terenu, sielankowe widoki odległych zagród na stokach. Poczułem przypływ nostalgii za krainą dzieciństwa. Przestałem żałować tych kilku kilometrów, a bruk wyprowadził mnie do osady Laskówko. 




Pomyłka, to nie ten jar.


Dolina Płoni.


Laskówko
. Obiekt zainteresował mnie za sprawą tablicy "Teren budowy. Wstęp wzbroniony"

   Na skrzyżowaniu w Laskówku kieruję się podobnymi kryteriami jak poprzednio. Po trzech kilometrach docieram z powrotem do Równego i spotyka mnie premia. Za rzepakiem widzę na skraju lasu jakieś tablice, skręcam w polną dróżkę i jest !!! wlot do wąwozu. Jar jest niedostępny dla roweru, ale pieszo jak najbardziej. Zagłębiam się w busz, kilkadziesiąt metrów i na prawym zboczu wąwozu pojawiają się skałki. Wąwóz ma podobno ok 700 m. Ja zawróciłem mniej więcej po jakichś 500 m. Skałki znajdują się w górnej części wąwozu. Nazwa wąwozu pochodzi od niemieckiego botanika z Lipian który zbadał go i opisał w połowie lat trzydziestych ubiegłego wieku.
     Według lokalnej opowieści, w wąwozie mieszkają diabły, czarownice i upiory. W dzień ich nie widać, ale w nocy to miejsce opanowane jest przez złowrogie moce. Na jednej ze skał, zwaną Czarcią Kazalnicą, staje najmądrzejszy diabeł i naucza zgromadzone towarzystwo jak uwodzić ludzkie dusze, siać zamęt oraz wprowadzać niezgodę. Przechodząc przez drugą skałę – Diabelską Bramę – upiory docierają do Diabelskich Schodów, które prowadzą je do ludzkiego świata.


Spalonka.








W wąwozie.

     Równo jest oddalone od wlotu do wąwozu jakieś 400 m. Dopiero teraz wjeżdżając z powrotem do wioski widzę tablice informacyjne zamontowane przy placu zabaw.  Aby były widoczne dla turysty wjeżdżającego na folwarczne podwórze pełniące rolę centrum wioski wystarczyłoby tylko przesunąć je bliżej drogi. Ale wtedy nie widziałbym doliny Płoni :).
     O tym jak niewiele brakowało aby Wisła uchodziła  doliną Płoni do Zatoki Pomorskiej można poczytać tutaj http://www.polskaniezwykla.pl/web/place/14862,bar...
     Powrót już bez zwiedzania czegokolwiek. Do domu wróciłem tuż przed dwudziestą drugą po 11,5 godzinnej nieobecności.
Korci mnie jeszcze gruntowniejsze zwiedzenie Barlinka i doliny Płoni, jest tam nawet wytyczony jakiś szlak rowerowy, ale teraz odkładam to na bliżej nieokreśloną przyszłość.



Rower: Dane wycieczki: 155.43 km (13.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Po ziemi strzeleckiej

Sobota, 30 kwietnia 2016 | dodano: 30.04.2016Kategoria ponad 100 km, pow. strzelecko-drezdenecki, Stare nekropolie i mauzolea

    Dziś urządziłem sobie szybki rajd po ziemi strzeleckiej. Bardziej chodziło mi o ustawienie sobie w głowie topografii tamtego terenu niż zwiedzanie. Niemniej w mijanych miejscowościach zbaczałem pod zabytki i pomniki przyrody (i nie tylko przyrody). W Lipich Górach np. stoi sobie pomnik Świerczewskiego. Obejrzałem słynny głaz "Leżący Słoń" i na koniec wypuściłem się nad jezioro Okunino do głazu poświęconego tragicznie zmarłemu gen. majorowi Zochowi i jego wiernemu ordynansowi Zawadzkiemu. Ten punkt wycieczki kosztował mnie potem wiele kilometrów bruku.
    Odcinek do Zwierzyna znam stosunkowo dobrze, pokonałem go bez zatrzymywania z zastosowaniem skrótu przez Puszczę Notecką. Dopiero za Zwierzynem wkraczam na tereny słabiej mi znane, skręcam w brukowaną drogę do Gardzka. Drogowskaz mówi że do wioski jest 1 km, i pierwsze domy rzeczywiście pojawiły sie po kilometrze, natomiast do centrum Gardzka było jeszcze co najmniej dwa dodatkowe. W Gardzku wkroczyłem na szlak Brenkenhoffa. Kiedyś już na blogu o nim wspominałem.


Przy drodze do Zwierzyna. Żółwin



Gardzko

       Brenkenhoff znany jako organizator administracji na terenach zajętych przez Prusy po I rozbiorze, budowy Kanału Bydgoskiego i akcji osuszania błot nadnoteckich związany był z trzema kolejnymi odwiedzanymi przeze mnie miejscowościami. Wraz z zakończeniem budowy Kanału Bydgoskiego zakończyła sie jego kariera. Jeszcze przed zakończeniem budowy poważnie zachorował i jego obowiązki król Fryderyk II przekazał innym urzędnikom. Wraz z jego odejściem pojawiły się zarzuty zbyt rozrzutnego gospodarowania powierzonymi funduszami pomimo tego że nierzadko był zmuszony pokrywać wydatki na wynagradzanie pracowników z swoich prywatnych pieniędzy. Zgłaszane pod jego adresem rozmaite roszczenia doprowadziły go do utraty części majątku osobistego. Kolejnym ciosem był list króla z marca 1780 zarzucający mu niezgodność rachunków i zamiar przeprowadzenia rewizji finansowej. Wkrótce po otrzymaniu tej wiadomości zmarł na astmę w dzierżawionym przez niego majątku w Gardzku. Informuje o tym tablica wywieszona na miejscowym kościele.
       Przed kościołem w Gardzku umieszczono dwa pomniki nagrobne z początku XIX w. ku czci Heinricha Gottloba Ludwiga von Holzendorfa i jego małżonki.




      Z Gardzka kieruję się do Lichenia. Licheń od 1763 r był własnością Brenkenhoffa. Właśnie tu miejscowym kościele został on pochowany. Trzeba dodać że ani w Gardzku, ani w Licheniu nie zachowały się budynki z jego czasów. Kościół w Licheniu również został zbudowany na miejscu poprzedniego rozebranego kilkanaście lat po pogrzebie Brenkenhoffa.

Kościół w Licheniu

      Kolejna miejscowość związana jest już z jego osobą luźniej poprzez von Papsteinów, rodzinę żony. Są to Lipie Góry. Oprócz zabytkowego kościoła do zobaczenia w wiosce jest relikt minionej epoki - pomnik Świerczewskiego. W marcu 45 r. przez tydzień w wiosce zatrzymał się sztab II Armii WP z swoim dowódcą. Dziś pomnik służy miejscowym pieskom do wiadomych celów, ma sie jednak dobrze. Obawiam się jednak że kiedyś stanie solą w oku któremuś z lokalnych talibów dekomunizatorów i zostanie zamieniony w kupkę gruzu.


Kościół w Lipich Górach


Świerczewski. Relikt minionej epoki

     Od Zwierzyna do Lipich Gór przedzierałem się drogami gruntowymi i brukami. Tu zamieniłem nawierzchnie na asfaltową. Jadę do Ogard. W Ogardach zabytkowy kościół, zaniedbany pałac i położony już na prywatnym terenie dworek z z kompleksem budynków gospodarczych.


Ogardy


Ogardy

     Kolejne miejscowości to Gilów. Kościół, ani pałac nie zachowały się do naszych czasów. Jedyną ciekawostką jest pochodząca z początku XX wieku wieża, bedąca kiedyś elementem ogrodzenia parku krajobrazowego. Poprzez Tuczno docieram do Bobrówka. W Bobrówku skręcam pod kościół i położony na terenie prywatnym pałac. Opuszczając wioskę zbaczam 700 m w kierunku Machar do głazu nazywanego Leżący Słoń. Rzeczywiście patrząc pod odpowiednim katem od strony drogi przypomina leżącego słonia odwróconego do widza d..., tylną częścią ciała.


Nieistniejąca brama wjazdowa w nieistniejącym ogrodzeniu dawnego cmentarza w Gilowie


Wieża była fragmentem odrodzenia parku
przy pałacu w Gilowie.


Wnętrze wieży. Schody nie zachowały się.


Pałac w Bobrówku


Kościół w Bobrówku


Głaz Leżący Słoń

      Kalkulacja pozostałego czasu pozwala na jeszcze jakiś punkt programu. Wprawdzie mapa mi się skończyła, ale w Dankowie już kiedyś byłem, więc teren w pewnym sensie jest już trochę oswojony. Pomyślałem o generale Zochu i jego kamieniu. Kiedyś od Robaka uzyskałem informację że najłatwiej do leśniczówki Okno dotrę od strony Krzynki. Zatem kierunek Barlinek. Zatrzymałem się jedynie na łyk kawy na parkingu nad jeziorem Dankowskim  pod mauzoleum von Brandów. W Krzynce zbaczam w brukowaną drogę. Drogowskaz informuje że do leśniczówki jest jeszcze trzy kilometry, więc ogólny kierunek został zachowany.


Danków - mauzoleum von Brandów

   Generał był spokrewniony z rodziną leśników Zochów od pokoleń pracujących w leśniczówce Neuhaus i często przyjeżdżał. W 1904 r. podczas budowy drogi odkryto szkielety z bardzo starymi ozdobami z okresu rzymskiego. Było to wydarzenie na skalę całych Niemiec. Wydaje się że właśnie te znaleziska i ciekawość ściągnęły tu na wakacje generalmajora Zocha, którego brat był miejscowym leśniczym. Generał zapragnął się wykąpać i zaczął się topić, na ratunek ruszył wierny ordynans Zawadzki. Utonęli obaj. Na pomięć o tragicznych wydarzeniach ustawiono głaz. Niezwykłe w tym kamieniu jest i to, że postawiono im obu jeden kamień pamiątkowy, a nazwisko ordynansa wypisane zostało taką samą czcionką, jak generała.





Pomnikowe dęby. W pobliżu przebiega tematyczny szlak poświęcony licznym w tej okolicy starym dębm

     Wspomniana leśniczówka Neuhaus nie istnieje od końca II wojny światowej. W jej pobliżu znajduje się podobno jeszcze jeden kamień poświęcony innemu członkowi rodziny Zochów, Georgowi poległemu podczas I wojny światowej. Zachowały się tam również ślady po nasadzeniach egzotycznych dla naszych lasów drzew. Jest to chyba temat do ewentualnej następnej wycieczki w te okolice.
Teraz pozostał tylko powrót do domu. Na początek całe kilometry bruku. Podobno znaczna część z nich została zbudowana przez francuskich jeńców wojennych po przegranej wojnie z Prusami w 1870 r. bądź za fundusze z francuskich reparacji wojennych. W końcu docieram do Lip, zaczyna się asfalt. Za Łośnem skusił mnie drogowskaz w boczną drogę do Wojcieszyc. Z pewnymi zawirowaniami udało się do nich dotrzeć. Stąd dalsza droga to już fraszka. Kierunek – Różanki, Janczewo, Santok i za Polichnem napis "Gmina Skwierzyna wita" :). Nie, takiego napisu nie ma, jest tylko pożegnanie od gminy Santok. W domu zameldowałem się o 21, po 11 godzinach nieobecności.
   


Rower: Dane wycieczki: 146.54 km (45.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Gorzów i jego okolice

Sobota, 23 kwietnia 2016 | dodano: 23.04.2016Kategoria ponad 100 km, pow. gorzowski

    Dzisiejszy wyjazd miał mieć tylko cel towarzyski. Na Górczynie miałem zobaczyć pewnego trzylatka, nadzieję kolarstwa zgłębiającego tajniki jazdy po ulicach na dziecięcym miasteczku ruchu drogowego. Potem w okolicy Parku Słowiańskiego wpaść na kawę i wrócić do domu.






Parę zabytków techniki napotkanych w drodze do Gorzowa. Kto jeszcze pamięta Warszawy jeżdżące jako radiowozy MO :) ?


Czarny punkt w Deszcznie; 11 zabitych + 22 rannych. To było zanim oddano do użytku S-3

   Do Gorzowa dotarłem przez Deszczno, natomiast powrót tą samą drogą to już byłoby pójście na zbyt dużą łatwiznę. Wydawało mi się że Kłodawa to będzie dokładnie to czego mi brakuje. Zatem byłem w Kłodawie i Wojcieszycach, przejechałem przez Różanki. Wypróbowałem skrót z Różanek do Janczewa. Zupełnie przyzwoita droga szutrowa, a w ubiegłym byłem straszony że nadaje się ona tylko dla traktorów.  Z Janczewa zjechałem nad Wartę malowniczą drogą przez Górki i w Santoku okazało się że jak się postaram to mogę dociągnąć do setki km. Wszystkie pozostałe zygzaki do Nowego Polichna i Lipek, do Gościnowa i Warcina i na koniec do Kijewic miały na celu tylko nabicie tych kilku brakujących kilometrów. 


Wojcieszyce.




Różanki. Przed kościołem pięknie odnowiony kriegerdenkmal poświęcony pamięci poległych w latach 1914-1918 mieszkańców Różanek


Janczewo




Górki

  

Rower: Dane wycieczki: 102.33 km (16.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)